Chwilo, trwaj – życzył polskiej gospodarce ponad roku temu prezes NBP Adam Glapiński. Życzenie się spełniło. Sytuacja, którą Glapiński w kolejnych miesiącach określał m.in. mianem cudu gospodarczego, utrzymuje się do dziś. Problem w tym, że po cudzie może być tylko gorzej.
– Szanse na to, że w 2019 r. utrzyma się tak wysokie tempo wzrostu gospodarczego, jak w 2018 r., są znikome. Prognozy spowolnienia nie opierają się na jakichś arbitralnych założeniach. Jego symptomy już widać. Nie bardzo zaś widoczne są czynniki, które mają napędzać gospodarkę – tłumaczy Marcin Mrowiec, główny ekonomista Banku Pekao.
Ankietowani przez „Rzeczpospolitą" ekonomiści przeciętnie prognozują, że polski PKB zwiększy się w 2019 r. o 3,8 proc. W porównaniu z dwoma ostatnimi latami, gdy gospodarka rosła w tempie 5 proc. rocznie, spowolnienie będzie wyraźne, ale patrząc w szerszej perspektywie, należy raczej mówić o powrocie do normalności. W latach 2000–2016 nasza gospodarka rosła średnio w tempie 3,6 proc. rocznie.
„Wina" leży poza granicami Polski. Strefa euro, nasz główny partner handlowy, straciła impet już w 2018 r., choć dotąd przedsiębiorcy osłabienia popytu zagranicznego praktycznie nie odczuli. To może się jednak zmienić, gdy wyczerpie się ich bufor niezrealizowanych jeszcze zamówień.
Ale swoje zrobią też wewnętrzne problemy. Coraz silniejszy wpływ na gospodarkę ma narastający niedobór pracowników. – Wzrost zatrudnienia będzie hamował, naszym zdaniem w IV kwartale 2019 r. poza rolnictwem zatrudnienie zwiększy się zaledwie o 0,4 proc. rok do roku – przewiduje Jakub Borowski, główny ekonomista banku Credit Agricole w Polsce. W rezultacie zwolni wzrost dochodów gospodarstw domowych, a następnie ich wydatków. Tymczasem to konsumpcja była głównym źródłem boomu ostatnich lat.