W trwającej od kilku tygodni panicznej wyprzedaży, korekty stanowią swego rodzaju sprawdzian siły popytu. I jak na razie te sprawdziany są oblewane. Korekty bardziej przypominają to, co w giełdowym slangu nazywane jest „odbiciem zdechłego kota”. Kapitał spekulacyjny łapie na chwile „spadające noże”, a potem ucieka. Widać to było bardzo dobrze po wtorkowym zachowaniu WIG20. Choć indeks zaczął dzień z przytupem, bo zyskiwał do południa nawet 2 proc., to w drugiej fazie sesji oddał cały ten dorobek i finiszował, atakując poziom 1600 pkt. W porywach indeks spadał do 1594 pkt. Po raz ostatni był tak nisko w kwietniu 2009 r. Ostatecznie sesję zakończył na poziomie 1599 pkt, co oznacza, że sprawdził się pesymistyczny scenariusz nakreślony przez mnie pod koniec ubiegłego miesiąca. Wsparcia pękają, jak kruchy lód i w takich okolicznościach trudno o optymizm. Zwłaszcza, że słabość razi także zza oceanu.