Jerzy Haszczyński: Lekcja ze Stambułu. Ile można czekać na atomowe sankcje na Rosję?

Wciąż nie możemy się doczekać przełomu w sprawie wojny w Ukrainie. Bo Władimir Putin gra w tę grę co zawsze, a inni, w tym Europa, mu na to pozwalają.

Publikacja: 15.05.2025 16:03

Władimir Putin chce rozmawiać o tym, co nazywa likwidacją „pierwotnych przyczyn konfliktu”. Czyli o

Władimir Putin chce rozmawiać o tym, co nazywa likwidacją „pierwotnych przyczyn konfliktu”. Czyli o podporządkowaniu sobie Ukrainy

Foto: Sputnik/Vyacheslav Prokofyev/Pool via REUTERS

Czwartek, 15 maja, zapowiadał się na ważny dzień, historyczny. Mógłby być zilustrowany zdjęciem Zełenskiego, Putina, Trumpa i Erdogana wykonanym w Stambule. Ale prawdopodobieństwo spotkania w tureckiej metropolii w takim składzie malało z godziny na godzinę. 

Choć czterech przywódców znajdowało się całkiem blisko Stambułu, nawet amerykański prezydent nie musiałby dolatywać z drugiej strony Atlantyku - był nad Zatoką Perską. A prezydenci Turcji i Ukrainy z Ankary mieli niecałą godzinę lotu. 

Głównym powodem tego, że nie możemy się doczekać historycznego przełomu, jest fakt, że rosyjski dyktator gra w tę grę, co zawsze, a inni mu na to pozwalają. Putin chce rozmawiać o tym, co nazywa likwidacją „pierwotnych przyczyn konfliktu”. Czyli o podporządkowaniu sobie Ukrainy, której część zamierza przejąć na zawsze, a z reszty uczynić twór niemal bezbronny, niesuwerenny, pozbawiony możliwości wejścia do NATO.

Zachód nigdy nie zagroził sankcjami, których Putin już nie mógłby wytrzymać

Przez przeszło trzy lata wojny, którą wytoczył Ukrainie, nie poczuł się zmuszony do porzucenia tego planu, podbija po kawałeczku ukraińskie terytorium i rozpędza rosyjski przemysł zbrojeniowy. 

I nadal nie czuje. Także dlatego, że Zachód wbrew szumnym zapowiedziom sprzed kilku dni nie zagroził mu sankcjami, których Putin już nie mógłby wytrzymać. 

Czytaj więcej

Donald Trump znów gra z Europą. Władimir Putin musiał poczuć się zaskoczony

To miał być pokaz siły na nowo zjednoczonego Zachodu – przywódcy Francji, Niemiec, Polski i Wielkiej Brytanii odwiedzili w sobotę Kijów, stamtąd zadzwonili do prezydenta USA. I ogłosili, że jeżeli Putin do poniedziałku nie zgodzi się na zawieszenie broni, to dotkną go surowe konsekwencje. Od poniedziałku trwały nerwowe próby określenia, jakie to wielkie sankcje grożą Moskwie. I okazało się, że UE szykuje się do objęcia nimi dwóch setek statków z floty cieni, starych tankowców, wykorzystywanych przez Rosję do omijania zakazów w eksporcie ropy

Europa w sprawie nacisków na Rosję wciąż w cieniu Ameryki

Delikatnie mówiąc, nie są to sankcje, których Putin nie przeżyje (pytanie, czy z dotychczasowych doświadczeń można wyciągnąć wniosek, że takie w ogóle są?). Dobrze je zna, według niedawnego raportu prestiżowego amerykańskiego think tanku Brookings – ponad trzy czwarte rosyjskiej floty cieni już wcześniej trafiło na czarną listę, zarówno Unii Europejskiej, jak i USA. Naiwnością jest założenie, że sankcje na pozostałą jedną czwartą będą miały siłę bomby atomowej. 

Można powiedzieć, że przyjmowanie surowych sankcji przez całą UE to zadanie niemal niewykonalne, bo prawo weta ma prorosyjski Orbán. Ale skoro wiemy, że jest tak trudno, to jaki sens ma zapowiadanie, że zaraz – a właściwie teraz – tak uderzymy w Putina, że się nie podniesie. 

Najwyraźniej Europa wierzy, że sprawę załatwią Amerykanie – przyduszą 500-procentowymi cłami państwa, które eksportują z Rosji ropę, gaz czy uran. To przewiduje projekt republikańskiego senatora Lindseya Grahama, mający poparcie większości amerykańskiego Senatu. Czy wejdzie w życie, jeżeli Putin nie wykaże skłonności do negocjacji o sprawiedliwym zakończeniu wojny? W czasach Trumpa niczego nie można wykluczyć, ale biorąc pod uwagę, że rosyjskie surowce eksportują Chiny, Indie, a także niektóre państwa Unii, to czy nie oznaczałoby to kolejnej wojny taryfowej? 

Czytaj więcej

Minister obrony Litwy: Módlmy się, by Trump dostrzegł konsekwencje zrywania USA z Europą

Turecki czwartek boleśnie przypomniał, że Europejczycy sami nadal żadnej ekonomicznej bomby atomowej w Rosję nie mogą odpalić. A ich przywódcy wciąż nie mają szans na znalezienie się na historycznej fotografii. 

Czwartek, 15 maja, zapowiadał się na ważny dzień, historyczny. Mógłby być zilustrowany zdjęciem Zełenskiego, Putina, Trumpa i Erdogana wykonanym w Stambule. Ale prawdopodobieństwo spotkania w tureckiej metropolii w takim składzie malało z godziny na godzinę. 

Choć czterech przywódców znajdowało się całkiem blisko Stambułu, nawet amerykański prezydent nie musiałby dolatywać z drugiej strony Atlantyku - był nad Zatoką Perską. A prezydenci Turcji i Ukrainy z Ankary mieli niecałą godzinę lotu. 

Pozostało jeszcze 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Dyplomacja
Rosyjski parlamentarzysta proponuje Elonowi Muskowi azyl w Rosji
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Dyplomacja
Reuters o szczycie NATO: Jak zaprosić Zełenskiego i nie zdenerować Trumpa?
Dyplomacja
Daniel Fried: Poparcie dla Nawrockiego to kosztowny błąd Ameryki
Dyplomacja
Czerwone linie Trumpa i Irańczyków. Waży się, czy wybuchnie nowa wojna
Dyplomacja
Ukraina krytycznie zareagowała na nowe święto w Polsce. Zarzuca „stronniczość”