W czerwcu CPI, główna miara inflacji w Polsce, wzrósł o 2,6 proc. rok do roku, najbardziej od 2012 r. Jeszcze na początku roku inflacja oscylowała wokół 1 proc. Jej wyraźne przyspieszenie to w dużej mierze efekt skokowego wzrostu cen żywności. – Złożyły się na to dwie przyczyny. Po pierwsze, epidemia świńskiej grypy w Chinach wywołała wzmożony popyt na wieprzowinę z Europy, co doprowadziło do wzrostu jej cen. Ten efekt może być trwały, bo odbudowa stad trochę potrwa. Po drugie, wzrosły ceny warzyw, co jest skutkiem ubiegłorocznej suszy. Nowy sezon powinien to zmienić – tłumaczył na poniedziałkowej konferencji prasowej Piotr Szpunar, dyrektor DAE NBP.
Ekonomiści z tej instytucji przewidują, że inflacja będzie przyspieszała do I kwartału 2020 r., gdy może chwilowo przebić 3 proc. Nie sięgnie jednak 3,5 proc., czyli górnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od celu inflacyjnego polskiego banku centralnego (2,5 proc.).
Co więcej, ekonomiści z NBP przewidują, że inflacja bazowa – nie obejmująca cen energii i żywności, które są poza kontrolą krajowej polityki pieniężnej – do końca 2021 r. będzie utrzymywała się poniżej celu. Szczyt na poziomie 2,4 proc. (średnio w roku) osiągnie w 2020 r. - W 2021 r. koniunktura w Polsce będzie słabła, popyt na pracę przestanie rosnąć, a w efekcie inflacja bazowa osłabnie – tłumaczył Szpunar.
W tym i w przyszłym roku polską gospodarkę przed skutkami spowolnienia gospodarczego w strefie euro chronić powinien silny popyt wewnętrzny. DAE NBP przewiduje, że wydatki konsumpcyjne gospodarstw domowych zwiększą się zarówno w 2019, jak i w 2020 r. o 4,4 proc., po 4,5 proc. w minionych dwóch latach. Dopiero w 2021 r. tempo ich wzrostu spadnie poniżej 4 proc. To w dużej mierze zasługa rozszerzenia programu 500+ na każde dziecko i wypłaty dodatków dla emerytów. Jak wyjaśnił Jacek Kotłowski, zastępca dyrektora DAE NBP, te programy socjalne nie tylko wpływają bezpośrednio na wydatki Polaków, ale też na ich skłonność do konsumpcji.
W najnowszych prognozach DAE NBP kontrowersje budzić mogą prognozy wzrostu wydajności pracy. Ekonomiści z banku centralnego oceniają obecnie, że zwiększy się ona w tym roku o 4,7 proc., a w 2020 r. o 3,9 proc., podczas gdy w marcu spodziewali się jej wzrostu w tych latach o 3,4 i 3,1 proc. Następstwem tej rewizji są niższe prognozy wzrostu jednostkowych kosztów pracy. Mają one zwiększyć się w tym roku o 2,5 proc., a w 2020 r. o 3,1 proc., zamiast o 3,3 proc. w obu latach. Wolniejszy wzrost tego wskaźnika będzie zaś negatywnie wpływał na inflację.
Z wypowiedzi Kotłowskiego wynika, że szybszy od oczekiwanego w marcu wzrostu wydajności pracy to konsekwencja stagnacji zatrudnienia. DAE NBP przewiduje, że w najbliższych trzech latach liczba pracujących w Polsce będzie stała w miejscu, podczas gdy jeszcze w marcu sądził, że będzie rosła w tempie 0,3-0,7 proc. rocznie.