W ten sposób Chińczycy, oprócz blokady miast dotkniętych zarazą, starają się walczyć z rozprzestrzenianiem się epidemii. To fatalna wiadomość dla Francji, gdzie Chińczycy uwielbiają latać na zakupy, ale i Japonii oraz Tajlandii — dwóch krajów, gdzie Chińczycy stanowią aż jedna trzecią turystów zagranicznych, w dodatku chętnie wydających pieniądze. Japończycy już wiedzą, że nie ma szans osiągnięcia w tym roku planowanej liczby turystów zagranicznych – 40 milionów w sytuacji, kiedy w tym kraju o trzeci turysta przylatuje z Chin. Przy tym rząd w Tokio dużo ostatnio zrobił, aby zachęcić Chińczyków do przyjazdu znacznie łagodząc zasady przyznawania wiz. Teraz cierpi już nie tylko branża hotelowa, ale także kosmetyczna, bo Chinki tradycyjnie już robią w Japonii zakupy i poddają się zabiegom w salonach piękności oraz handel detaliczny. Już w tej chwili na tokijskiej Ginzie w domach towarowych widać, że jest znacznie mniej kupujących. Zeszłoroczne wydatki Chińczyków w Japonii sięgnęły 16,2 mld dolarów, czyli 37 proc. całkowitych wpływów z turystyki. Japończykom pomogło to w zrównoważeniu spadku przyjazdów turystów z Korei Południowej, po napięciach politycznych na linii Pekin-Seul. Analitycy finansowi ostrzegają, że negatywny efekt rozszerzania się epidemii koronawirusa może być bardziej dotkliwy, niż w 2003, kiedy gospodarka światowa ucierpiała z powodu SARS. W obawie przed koronawirusem także sami Japończycy podróżują mniej.