Jak radzą sobie w sklepach CCC marki, na które macie licencje?
Jesteśmy zadowoleni praktycznie ze wszystkich. Kalosze marki Hunter sprzedały się bardzo dobrze. Chcę to wykorzystać. Jeśli spojrzy pani na Anglię, to wykształciło się tam kilka specjalistycznych marek gumowcowych, mają swoje sklepy i naprawdę dobrze im to wychodzi. Oczywiście pogoda pomaga tam może bardziej, bo – jak mówią – w Londynie ciągle pada, a u nas tego deszczu jest połowa. Ja mówię: OK, ale ja chcę wziąć cały ten deszcz. Chciałbym, żeby Hunter był tak popularny, że każdy myśląc „kalosz”, będzie myślał o tej marce. I to jest właśnie to.
HalfPrice wszedł do Hiszpanii z pierwszym sklepem z artykułami off-price. Jak wypadł debiut w Saragossie?
Bardzo dobrze. Powyżej naszych oczekiwań. Moim zdaniem Hiszpania to rynek, na którym możemy otworzyć około 300 sklepów HalfPrice.
A jakie były oczekiwania?
Zarabiać pieniądze, ale widać, że tam będzie pieniądz. Proszę zobaczyć te kolejki [Dariusz Miłek pokazuje zdjęcia z dnia otwarcia – red.]. Mają z 300 metrów. Klienci czekali w nich cztery godziny przed otwarciem sklepu.
To efekt akcji promocyjnej?
Też, ale akcja nie polegała na dawaniu zniżek. Informowaliśmy tylko, że otwiera się nowy sklep. Handlował bardzo dobrze przez wiele dni, lepiej niż nasze największe sklepy, a ceny czynszów w Hiszpanii są umiarkowane. To ważne, bo nie jest sztuką otworzyć sklep, trzeba jeszcze umieć na nim zarabiać. W piątek otworzyliśmy sklep w Bułgarii i było podobnie.
Trudno uwierzyć w spontaniczność tych kolejek.
Proszę zrozumieć, że nie ma off-price’a w tych krajach. Jestem tam jedyny, tak jak kiedyś TK Maxx w Polsce. W naszym kraju nasycenie sklepami off-price wynosi 1-2 proc., w Stanach Zjednoczonych – 12-18 proc. To jest rynek, który może być 6-8 razy większy. W Polsce działają na tej zasadzie outlety, ale są to sklepy z produktami jednej marki, czasem dwóch lub trzech. HalfPrice ma szereg marek i 15 kategorii produktów: od artykułów spożywczych, przez wyposażenie domu, prezenty, zabawki, po buty i odzież. W Europie Południowej model off-price w ogóle nie występuje.
A czego brakuje?
Dopiero wchodzimy w kategorię perfum i „beauty”. Rozwijać można kategorię „home”. Za chwilę będzie wszystko, bo cały czas budujemy ofertę. To jest bardzo pojemny format.
Powiedział pan „umiarkowane czynsze” o opłatach najmu powierzchni w Hiszpanii. Co to znaczy?
To znaczy, że rynek jest wyporny w powierzchnie. Pewnie na innych rynkach jest gorzej. W Grecji jest ciężko, we Włoszech jest gorzej, ale w Hiszpanii jest dużo parków handlowych, dużo galerii. Mamy od nich bardzo dużo ofert.
Myślałam, że tacy giganci jak CCC, LPP, płacą częściej w zależności od obrotu.
Oczywiście inaczej jest na rynku nowym, jak zaczynamy. Inaczej jest na rynku, w którym mamy duży udział.
Czy perspektywa zwrotu z inwestycji w taki sklep w Hiszpanii jest krótsza niż u nas?
Ciężko to określić, bo dopiero jesteśmy tam trzeci tydzień. Ale jeżeli tak dalej będzie szło, to jest bardzo dobra perspektywa otwierania dużych sklepów. O ile polski rynek ma potencjał może na 200 sklepów, o tyle Hiszpański na 300. Ale dla nas to bardzo ciekawe doświadczenie, bo jeżeli kolejny rynek nam się przyjmie, to znaczy, że nie ma limitów dla tego modelu w całej Europie.
A dlaczego Hiszpania?
To nie tylko Hiszpania. Próbujemy w Hiszpanii, próbujemy we Włoszech. Chcielibyśmy spróbować w Grecji, Portugalii. To są dla nas naturalne rynki, bardzo zbliżone pod względem spontanicznego podejścia do zakupów do polskiego czy rumuńskiego klienta. Konsumenci na rynkach DACH (Niemcy, Austria, Szwajcaria – red.) są dużo bardziej powściągliwi. Kupują w większym stopniu marki swoje, w sklepach które mają już renomę dzięki temu, że kupowała tam mama czy babcia. Natomiast klient rumuński, polski, ukraiński jest bardzo podatny na modę. Podobnie spontaniczni są Hiszpanie czy Włosi. To kwestia mentalności.
Poza tym to tak trochę jest, że niewiele brandów przyjęło się za granicą, nawet polskich. Trzeba mieć naprawdę duże szczęście, żeby sklep jednej marki z odzieżą czy obuwiem przyjął się. Jest to trudne.
Czy dla wyboru hiszpańskiego rynku dla HalfPrice miało znaczenie to, że działają tam już Modivo i eobuwie?
Nie ma, bo to jest inny brand.
Obecność trzech szyldów na jednym rynku nie ułatwia dostaw czy magazynowania towarów?
Nie. My będziemy wszystko wysyłali z centrali. To tańsze podejście. Nie jestem zwolennikiem wielu magazynów. Zresztą jak popatrzymy na koszty moich konkurentów w e-commerce to są dwa razy większe niż moje w logistyce. Wiele magazynów powoduje też problemy z kompletacją zamówienia. Utrzymywanie podwójnych sald, podwójnych załóg, trudniej jest zarządzać ludźmi, bo są rozproszeni po magazynach. Tak, jak wspominałem, dzięki zamknięciu magazynu w Rumunii udało się wygenerować kolejne 24 mln zł oszczędności rocznie.
Mogło się nie udać?
No tak, bo miałem długoterminową umowę i znalazł się ktoś, kto przejął obowiązki umowy na siebie.
Wracając do sklepów HalfPrice, jakie kolejne rynki są w planach?
Kolejnym rynkiem dla HalfPrice będą Włochy. Pod uwagę bierzemy także Grecję i Portugalię, choć te rynki są trudniejsze, bo bardziej nasycone. HalfPrice to model, który testowo, na bazie kilku sklepów, chcemy sprawdzać na nowych rynkach – to model, który jest dla nas najbezpieczniejszy, bo zarabia od samego początku. Nowe rynki to kierunek rozwoju wyłącznie dla HalfPrice. Pozostałe formaty Grupy CCC nadal będą się rozwijać i powiększać sieć sprzedaży, ale wyłącznie w kluczowym dla nas, sprawdzonym i bardzo rentownym regionie CEE (Europy Środkowo-wschodniej, przyp. red.).
Jaki może być pana zdaniem 2025 rok dla Grupy CCC? Tomasz Sokołowski z Santander BM powiedział mi ostatnio, że będzie to rok bardziej wymagający dla firm handlujących obuwiem i odzieżą.
I ma rację. Ale dla nas to dobrze. Konsumenci będą szukali towarów relatywnie tańszych, czyli tego, z czego znane jest CCC. Realne jest, że w przyszłym roku przekroczymy próg 12 mld zł przychodu i 20-proc. marży EBITDA.
A potroić skalę biznesu chce pan w jakim czasie?
W sześć lat. Do 2030 roku.
W przedświątecznych promocjach CCC widać było m.in. oferty torebek Gino Rossi, czy Badury i walizek. Chce pan odebrać rynek Wittchenowi?
Walizki i torby może produkować każdy. Nie nastawiamy się na konkurowanie z konkretnym graczem rynkowym. Dla nas to tylko niewielka część asortymentu.
Z kim dziś grupa konkuruje w Polsce najbardziej?
To zależy. Na każdym rynku i w każdym kanale wygląda to inaczej. Myślałem, że CCC ściga się z Deichmannem, ale oni mówią, że dla nich konkurencją jest Decathlon. Ścigam się więc sam ze sobą.
Kiedy sformalizowane zostaną zapowiedzi co do programu motywacyjnego dla pana i Jamiego Saltera, szefa ABG?
Powinno się to wydarzyć w ciągu najbliższych miesięcy, o ile rynek na ten program się zgodzi.
ABG wybiera się na giełdę. Zainwestuje pan w tę firmę?
Nie mam takich planów. W ABG chodzi o dziesiątki miliardów dolarów. Skupiam się na inwestycjach w CCC.
Co będzie oznaką, że w CCC jest już naprawdę dobrze? Znowu będzie sponsorować sport?
Wspierałem sportowców bardzo długo i już wystarczy. Sport to z wielu względów niewdzięczny temat do lokowania pieniędzy, a wymaga czasu i zaangażowania. Trzeba być blisko, czuć to i być czujnym.
Chciałbym, aby CCC wypłaciło dywidendę z zysku za 2025 rok, czyli w 2026 roku.
Jak dużą?
W pierwszym roku 25 proc., w drugim połowa. Nie pobierając wynagrodzenia za wykonywanie obowiązków prezesa w kilku spółkach, w końcu muszę z czegoś żyć [śmiech].
Najgorsze już za panem i CCC. Czy są ryzyka, na które powinni zwrócić uwagę inwestorzy?
Najważniejsza w firmie jest prostota. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że nie powinienem się mądrować, bo jestem w przededniu efektów tej strategii i co będzie, jeśli nie wypali? Ale ja wiem, że prostota jest potrzebna w każdym działaniu. Nie powinniśmy sobie sami utrudniać biznesu. Za rok grupa będzie wyglądać inaczej. Będzie miała jedno finansowanie, będzie podzielona na spółki, z których każda będzie prowadziła inną działalność. Podzielimy to na kanały sprzedaży: e-commerce, detal, off-price i sprzedaż hurtowa. Pozwoli nam to działać jeszcze szybciej i efektywniej.
Wszedł pan mocno w licencjonowane globalne marki. Są młode osoby, które już nie chcą epatować innych dużym napisem na bluzie czy bucie i promować koncernów.
Wiem o czym pani mówi. My też robimy rzeczy z małymi napisami [śmiech]. Nie widzimy jednak trendu odchodzenia od znanych marek. Przeciwnie. Dla wielu kupujących u nas jest ważne, żeby torebka miała logo albo symbol marki, bluza widoczny napis, a but branding przy podeszwie czy suwaku. W regionach logo to nadal symbol statusu ekonomicznego. Ktoś, kto je kupuje, pokazuje, że go stać.
Czegoś pan się boi?
Czy ja się czegoś boję? To może za duże słowo. Obawiam się tylko tych rzeczy, na które nie mam wpływu, czyli np. tzw. czarnych łabędzi.
Ktoś może powiedzieć, że już miałem plany ekspansji. A ja na to: gdzie miałem tę ekspansję? W krajach DACH (Niemcy, Austria, Szwajcaria – przyp. red.) z markami własnymi takimi jak Lasocki, Sprandi… To nie była taka ekspansja, jaką planujemy teraz. Nasza ekspansja koncentruje się obecnie w regionie Europy Środkowo-wschodniej, w której prowadzimy bardzo rentowny biznes i chcemy w niej dogęszczać sprawdzone formaty, które dobrze zarabiają. Chcemy tu więc rozwijać także szyld CCC, który posiada obecnie bardzo atrakcyjną ofertę produktową z wieloma globalnie rozpoznawalnymi markami licencyjnymi. Ekspansja na nowych rynkach dotyczy formatu HalfPrice i jest testem, próbą, która pozwoli nam ocenić potencjał tego konceptu i podjąć decyzję o dalszym rozwoju.
LPP ma zamiar otwierać 1500 sklepów rocznie (i czapki z głów, jeśli to wykonają, bo to bardzo trudne, ale z drugiej strony trzeba sobie stawiać ambitne cele). My chcemy otworzyć tych sklepów ponad 300. Myślę sobie, że im bardziej ambitna jest strategia LPP, to tym bardziej wykonalna wydaje się nasza.
Mamy zamiar otworzyć 250 tys. metrów kwadratowych w rok, co jest u nas też rekordem, bo w najlepszych latach otwieraliśmy 130 tys. Ale to były – uwaga - tylko sklepy CCC, średnio 600 mkw. każdy. Mamy w planie otwarcie minimum 70 sklepów HalfPrice, których średni rozmiar to 2000 mkw., stąd szybki przyrost powierzchni grupy.
Polityka pana tyka?
Szczerze – nie, chociaż pewne regulacje, taki handel w niedzielę, byłyby mile widziane. No bo jednak HalfPrice to jest weekendowy model. Żeby zrobić tu zakupy, ludzie potrzebują poświęcić na ten sklep więcej czasu. Dlatego w sobotę sprzedaż jest dwa razy wyższa niż w piątek, w CCC – o 20 proc.
Na przyszły sezon mamy lepszy produkt w wyższej jakości i lepszych cenach i nowe, jeszcze lepsze marki.
Dzięki czemu?
Sami pilnujemy produktu i negocjacji. Wiemy za co płacimy. Myślę też, że wszyscy chcą teraz z nami pracować. Wszędzie – zarówno w Chinach, jak i Indiach. Mamy dużą skalę biznesu. Jesteśmy największym importerem butów w Europie.
O rozmówcy
Dariusz Miłek
Urodzony w 1968, współzałożyciel i poprzez Ultro główny akcjonariusz Grupy CCC, prowadzącej w Polsce i za granicą detaliczną sieć sprzedaży obuwia, odzieży oraz artykułów dla domu pod szyldami CCC, Half Price, Modivo i eObuwie. Prezesem bywa z przerwami od 2004 r. Ostatnio od 2023 r. Z wykształcenia górnik (urodził się w Szczecinie, ale większość życia spędził w Lubinie), z zamiłowania kolarz, pierwsze pieniądze zarabiał w latach 90. handlując m.in. ubraniami. Od 1993 r. prowadził działalność gospodarczą Firma Handlowa Miłek m.in. budując sieci sklepów franczyzowych Żółta Stopa. W 1999 r. zarejestrował wspólnie z kilkoma osobami spółkę z o.o. CCC. Pięć lat później ze wspólnikiem Leszkiem Gaczorkiem wprowadził ją na warszawską giełdę. Inwestuje również w nieruchomości, w tym w galerie handlowe. Ma posiadłości w Chróstniku i we Włoszech nad jeziorem Garda. Prywatnie ojciec piątki dzieci. Jest związany z byłą koszykarką Waleriją Musiną, która w grupie odpowiada za marketing i kolekcje butów.