Setki niezmodernizowanych czołgów, włączając w to przygotowywane dopiero do unowocześnienia maszyny Leopard przejęte od Bundeswehry i od lat czekające na nowoczesną amunicję, nadają się raczej do muzeum.
Dr Henryk Knapczyk, emerytowany szef OBRUM, śląskiego ośrodka rozwoju broni pancernej, o tej branży wie wszystko. Ale mimo to nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego przez kolejne dekady decydenci konsekwentnie skreślali niemal wszystkie projekty modernizacji polskich czołgów, a czołowe zakłady pogrążały się w zapaści. – Cały świat, nawet najbogatsi sojusznicy w NATO, wykorzystywał lokalne kompetencje i modernizowali swój starszy sprzęt – podkreśla Knapczyk.
– Brak konsekwencji i ciągłości w usprawnianiu pancerzy i unowocześnianiu amunicji sprawia, że wleczemy się w ogonie sojuszniczego peletonu – ocenia Wojciech Łuczak, znawca broni pancernej, wiceprezes spółki Altair, wydawcy fachowego pisma „Raport WTO". – Najgorzej jednak, że nie nadążamy za globalnymi zmianami w pancernych arsenałach. A przeszły one głęboką metamorfozę pod wpływem ostatnich militarnych konfliktów – narzeka analityk.
Jego zdaniem nie myślimy strategicznie. Obecnie tworzą się międzynarodowe polityczno-przemysłowe koalicje i konsorcja, które wytyczają perspektywy rozwoju czołgowych konstrukcji przyszłości. Polska nie włączyła się jednak w te procesy.
– Zamiast wykorzystać nieutracone jeszcze kompetencje rodzimego przemysłu, który w swoim czasie rozwijał poradzieckie konstrukcje, a nawet eksportował całe fabryki czołgów pod klucz do krajów Trzeciego Świata, zadowalamy się prowizorką – ubolewa wiceprezes Altairu.