- Przy cenach energii mamy do czynienia z zaklinaniem rzeczywistości. Wszyscy mieli pełną świadomość, że ceny energii będą rosły i właśnie dlatego trzeba wcześniej inwestować w OZE i efektywność energetyczną. Chodzi o to, żeby nie było sytuacji, kiedy rośnie gwałtownie zapotrzebowanie na energię a jednocześnie po pas wchodzimy w drogie technologie węglowe – dodał.
Gość wyjaśnił, że sytuacja z cenami energii tworzy nisze rynkowe dla małych i średnich przedsiębiorstw. Okazuje się, że inwestycje w OZE rzędu kilkuset kW, może nawet 1MW, zaczynają się opłacać jeżeli przyjmiemy realne założenia wzrostu cen energii.
Wiśniewski podkreślił, że ze spirali chaosu wywołanego ustawą o cenach energii sektor energetyczny szybko nie wyjdzie.
- Ingerencja w rynek zachwiała pewność inwestorów do nieuchronności wzrostu cen energii. Tańsza energia już była, ale koszty się kumulują i w systemie UE wystrzelą w 2020 r. Wystrzelą ze zdwojoną mocą, nie da się ich ukryć i przerzucić na podatnika. Sektor energetyczny będzie musiał wziąć te koszty na siebie. Rozwiązaniem pewnie będzie kupowanie tańszej energii na rynkach europejskich, zwłaszcza z OZE – mówił.
Jeśli nie spełnimy celów OZE do 2020 r. (15 proc.) będziemy musieli za to zapłacić. W dokumencie wysłanym do Brukseli zapisano, że nie damy rady tego zrobić.
- To oznacza, że informacje są mętne i uniemożliwiają działania inwestorom. Już w 2015 r. zwróciłem uwagę, że będą kłopoty z wypełnieniem zobowiązań. Zamiast poprawić regulacje i stwarzać dogodniejsze warunki dla inwestycji, zablokowaliśmy możliwość rozwoju OZE na kilka lat. W listopadzie 2018 r. NIK potwierdziła, że będziemy mieli kłopot. Do tego czasu Ministerstwo Energii utrzymywało, że zrealizujemy wspomniane cele. W styczniu był już raport, że nie zrealizujemy. Jest gdybanie, że jeżeli teraz będziemy organizowali aukcje (energia będzie wyprodukowana po 2020 r.) to może się nam upiecze. Jest to bardzo ryzykowne podejście do problemu - tłumaczył Wiśniewski.