Jarosław Kaczyński Angeli Merkel nie dowierza. Uważa, że oszukała go wiosną 2017 r., gdy mimo jego sprzeciwu przeforsowała Donalda Tuska na drugą kadencję na czele Rady Europejskiej. Jeszcze pod koniec minionego tygodnia prezes PiS grał więc na przeczekanie niemieckiego przewodnictwa w Unii i utrzymanie weta do końca marca, gdy będzie po wyborach w Holandii, kraju najmocniej obstającego przy rządach państwa prawa.
Blef Brukseli
Jednak w weekend Niemcy, które dotąd oferowały jedynie deklarację interpretacyjną przywódców UE w kwestii mechanizmu wiążącego praworządność z wypłatą unijnych środków, zasygnalizowały zasadnicze ustępstwo. To precyzyjne wytyczne dla Komisji Europejskiej, jak użyć nowego instrumentu zawartego w dokumencie politycznym najwyższej rangi: konkluzjach Rady Europejskiej. A także deklaracja przywódców „27”, że samo zagrożenie dla praworządności nie wystarczy, aby wstrzymać unijne środki: potrzeba dowodów na defraudację brukselskich pieniędzy.
– Ten ruch Merkel zaskoczył Kaczyńskiego – przyznają nasi rozmówcy.
Wicepremier uznał, że to lepsze rozwiązanie niż upieranie się przy odwołaniu samego rozporządzenia. Nawet gdyby Unia na to przystała, a Polska zatwierdziła budżet UE i Fundusz Odbudowy, to za kilka miesięcy Bruksela mogłaby ponownie przeforsować rozporządzenie i to w ostrzejszej formie, wiedząc, że Polacy nie mogą już użyć weta.
Czemu Merkel poszła na takie ustępstwo?