U niektórych rodzin zawsze w pierwszej kolejności znikały latarki. U innych zapasowe butle z gazem. Albo książki z nocnego stolika czy też steki z zamrażarki. W jednym domku letnim była to żeliwna patelnia, nóż do obierania i dzbanek do kawy. Ginęły, oczywiście, baterie – często wszystkie baterie z domu.
Było to za mało zabawne na żart, a zbyt niepoważne na przestępstwo. Mieściło się gdzieś w niepokojącej przestrzeni pomiędzy. Może dzieci wzięły latarki. Ale włożyłeś te steki do zamrażarki, prawda? Przecież telewizor jest na miejscu, i twój komputer, twój aparat, twoja wieża, i twoja biżuteria też. Ani okno, ani drzwi nie zostały wyważone. Wezwiesz policję i powiesz im, że było włamanie, że zginęły wszystkie akumulatorki i powieść Stephena Kinga? No nie wezwiesz.
Ale kiedy następnej wiosny wracasz do domku, frontowe drzwi są otwarte. Albo zasuwka jest odsunięta. Albo, w jednym przypadku, kurek z ciepłą wodą przy kuchennym zlewie obłamuje się przy dotknięciu – tak łatwo, jakby był wetknięty luzem – oglądasz zlew i widzisz w nim kilka białych wiórków, które wyglądają jak opiłki metalu. A potem orientujesz się, że metalowy zamek kuchennego okna jest otwarty, a na framudze przy zamku widać drobne zadrapania.
O cholera, ktoś tu był – i prawdopodobnie nastąpił na kran, wchodząc przez okno, a potem włożył go na miejsce, żeby wyglądał na cały. I tym razem nie zginęło nic cennego, ale dzwonisz jednak na policję.
Policja mówi, że wie już o pustelniku, i ma nadzieję, że sprawa zostanie szybko rozwiązana. Przez całe lato na grillach czy przy ogniskach słyszy się wiele podobnych opowieści. Elementem wspólnym są butle z gazem, baterie i książki, ale ginie też zewnętrzny termometr, wąż ogrodowy, łopata do odśnieżania i skrzynka piwa.