Czy po orzeczeniu TSUE powinno dojść do zawieszenia Izby Dyscyplinarnej?
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem ulegania bezprawnym szantażom Unii Europejskiej realizowanym przez TSUE. Widać przecież jak na dłoni, że nie przyniosła efektów prowadzona w ostatnich latach polityka ustępstw wobec kolejnych żądań Brukseli. Gdybyśmy robili swoje, a nie ustępowali i wycofywali się z planowanych zmian, to reforma wymiaru sprawiedliwości dawno byłaby zakończona. A tak zamiast sukcesu mamy kolejne problemy.
Nawet I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska apeluje do prezydenta, premiera i marszałków Sejmu i Senatu o zmianę prawa w związku z patem dotyczącym Izby Dyscyplinarnej.
Prezes Manowska w krótkim czasie wydała wiele całkowicie wykluczających się oświadczeń. Zaraz po wyroku Trybunału Konstytucyjnego oznajmiła, że polscy sędziowie działają na podstawie konstytucji oraz ustawy i cofnęła zarządzenie o zawieszeniu Izby Dyscyplinarnej. Gdy została z tego powodu zaatakowana, stanąłem stanowczo w jej obronie. Jednak po kilku dniach dokonała zwrotu o 180 stopni i zapowiedziała – wbrew wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego – gotowość zawieszenia Izby Dyscyplinarnej. Jednocześnie sama zauważyła, że jeśli podejmie taką decyzję, to zrobi to bez podstawy prawnej, a więc będzie ona nielegalna. Następnie skierowała list do najważniejszych osób w państwie, którego istotę trafnie ujął redaktor Bronisław Wildstein – jako żądanie pełnej kapitulacji Polski wobec bezprawnych żądań Brukseli i TSUE. Patrzę na to ze smutkiem. Nie da się tego bronić i udawać, że takie zachowanie dodaje powagi Sądowi Najwyższemu. A wystarczyło, by pani pierwsza prezes stała na gruncie obowiązującego prawa.
Tym bardziej że organy UE stosują wobec Polski podwójne standardy. W Niemczech to politycy bezpośrednio wybierają sędziów do Federalnego Sądu Najwyższego – mamy więc tam mechanizm czysto polityczny. W przypadku Polski TSUE kwestionuje się zaś wybór sędziów do Sądu Najwyższego jako rzekomo upolityczniony, mimo że wpływ polityków jest daleki i stosunkowo znikomy. Kandydatów na sędziów wybiera Krajowa Rada Sądownictwa, a ją samą – Sejm, czyli władza ustawodawcza, spośród kandydatów zgłaszanych przez samych sędziów. Intencją reformy było to, by sądy przestały być wreszcie państwem w państwie rządzonym przez koterie sędziowskie, nazywające same siebie nadzwyczajną kastą i blokujące dostęp do KRS sędziom niższych szczebli. Nowe przepisy dały równe szanse wyboru do rady wszystkim sędziom, bez względu na szczebel, na którym orzekają. Tymczasem Unia Europejska, która ma w zwyczaju odmieniać demokrację przez wszystkie przypadki, podważa wprowadzenie mechanizmu, który demokratyzuje sądownictwo w Polsce. Wobec nas Unia stosuje inne miary. Dlaczego jako Polacy mamy się godzić na gorsze traktowanie?! Do tego sprowadza się główny punkt sporu, a nie tylko do kwestii organizacji Sądu Najwyższego. TSUE mówi, że tego, co wolno Niemcom, Holendrom czy Hiszpanom, nie wolno Polakom. To kolonialna mentalność, która nie ma nic wspólnego z prawem. Jacek Saryusz-Wolski trafnie określił ją jako „eurorasizm”.
Rząd nie powinien ulegać unijnym instytucjom i nie powinien podporządkowywać się TSUE, a prawo nie powinno być zmieniane, jak chce sędzia Manowska?
TSUE wyszedł ze swojej roli – nie stosuje prawa, lecz realizuje politykę unijnej biurokracji, która polega na zawłaszczaniu coraz większych kompetencji kosztem państw członkowskich. TSUE nie ma żadnych uprawnień w dziedzinie organizacji polskiego sądownictwa. Polskich sędziów i polskich polityków, jak to orzekł Trybunał Konstytucyjny, wiąże polska konstytucja. Co więcej, rok temu analogiczne rozstrzygnięcie, odrzucające prymat prawa unijnego nad krajowym, wydał niemiecki sąd konstytucyjny. Dlatego w żadnym razie nie wolno ulegać bezprawnym i agresywnym działaniom TSUE i samej Unii.
Hipokryzja TSUE polega jednocześnie na tym, że spośród sądów w Europie to właśnie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej należy do najbardziej upolitycznionych. TSUE głosi, że wybór Krajowej Rady Sądownictwa w Polsce spośród kandydatów zgłoszonych przez sędziów i dokonywany większością trzech piątych głosów przez wyłoniony w demokratycznych wyborach Sejm ma być „skazą” odbierającą przymiot niezawisłości sędziom Sądu Najwyższego i jego Izby Dyscyplinarnej. To proponuję, aby takie „kryterium niezawisłości” zastosować wobec TSUE. I tu niespodzianka dla niezorientowanych! TSUE musiałby sam siebie zawiesić, bo o wyborze jego sędziów w 100 proc. decydują politycy. To rządy poszczególnych państw UE wskazują kandydatów na sędziów TSUE, a następnie dokonują ich wyboru.
Prezydent skomentował list i powiedział, że będą zmiany w Izbie Dyscyplinarnej, a system dyscyplinarny powinien być przejrzysty, rzetelny, uczciwy.
Pan prezydent już raz wyszedł naprzeciw Unii Europejskiej, wetując ustawy o Sądzie Najwyższym i KRS. Przeforsował własne, kompromisowe projekty, które są dziś równie bezwzględnie atakowane przez UE, jak te poprzednie. Dziś znajdujemy się w jeszcze gorszej sytuacji, ponieważ brak determinacji w reformowaniu sądownictwa ośmielił „nadzwyczajną sędziowską kastę”, broniącą swoich przywilejów i pozycji. Dalsze ustępstwa to droga donikąd. Dlatego będę zdecydowanie bronił ustaw pana prezydenta.
Będą potrzebne zmiany ustawodawcze – mówi prezydent.
Będą miały sens, jeśli pozwolą wreszcie na kompleksową reformę sądownictwa, zgodnie z obietnicami składanymi przez Zjednoczoną Prawicę. A to znacząco oddaliły tak weta, jak i potem polityczne decyzje, które zapadały przecież poza Ministerstwem Sprawiedliwości. W imię lepszej współpracy z UE doprowadziły one do kolejnych ustępstw. Ustępstw, które – dziś już to wiemy – nie przyniosły nam żadnych korzyści.
To prezydent Duda zablokował reformę wymiaru sprawiedliwości, którą dzisiaj krytykuje premier Morawiecki, Ryszard Terlecki i Jarosław Kaczyński?
Pan prezydent nadał reformie zupełnie inny kształt. Zablokował dwie ustawy – ustawę o KRS mojego autorstwa i ustawę o Sądzie Najwyższym, która zmierzała do daleko idącej zmiany w składzie tego sądu. Zakładała jego kompleksową zmianę i odpolitycznienie, ponieważ część sędziów pomyliła i dalej myli swoją rolę, zachowując się jak politycy. Reforma, którą proponowałem, zrywała z naiwnym, pokutującym jeszcze od Okrągłego Stołu przekonaniem, że skompromitowane w PRL-u środowisko sędziowskie oczyści się samo i z zasadą, że władza sądownicza jako jedyna całkowicie pozostaje poza demokratyczną kontrolą, co prowadziło do licznych patologii. Taka jest geneza moich projektów zmian. Następnie to pan prezydent złożył własne projekty ustaw, w tym m.in. o Sądzie Najwyższym, zakładającą powołanie Izby Dyscyplinarnej oraz Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
Ale to pan jest twarzą reformy sprawiedliwości.
A mówimy o faktach czy o twarzy?
Mówimy o tym, na czyj rachunek to idzie. Dzisiaj prezydent mówi: potrzebne są kolejne zmiany i uderza w pana.
Powtarzam: TSUE kwestionuje dziś ustawy przygotowane przez Andrzeja Dudę, a nie znacznie radykalniejsze – że tak to ujmę – projekty Zbigniewa Ziobry. To też pokazuje, że UE w najmniejszym stopniu nie doceniła próby kompromisu ze strony prezydenta. Pan premier Morawiecki w dobrej wierze podjął rozmowy z unijnym komisarzem Timmermansem i w ciągu kilku miesięcy przygotował aż trzy nowelizacje ustawy o sądownictwie. Były rezultatem ustaleń z Timmermansem, ale Unia nie zmieniła choćby o włos swojego postępowania w stosunku do Polski. Zaczęła jeszcze bardziej dociskać i równać z ziemią próby reform. Każda wola kompromisu i ustępstw wobec UE kończyła się kolejnymi konfrontacjami zmierzającymi do anarchizacji polskiego sądownictwa i polegającymi na kwestionowaniu wszelkich reform, które nie podobają się Unii i „nadzwyczajnej kaście”.
Prawdopodobnie premier Mateusz Morawiecki będzie chciał zawieszenia Izby Dyscyplinarnej w obawie przed karami ze strony UE, co może wpłynąć na "Polski Ład" i sytuację gospodarczą.
Jeżeli się cofniemy, będzie to tylko kolejny taktyczny odwrót, który – tak jak poprzednie próby – zaowocuje jeszcze większą eskalacją żądań ze strony UE w stosunku do Polski. To jest droga do stopniowej utraty naszej podmiotowości i suwerenności. Z tych powodów jestem przeciwny ustępstwom.
Nawet jeśli kary zostałyby nałożone na Polskę, to nie powinniśmy respektować orzeczenia TSUE?
Polska nie powinna respektować bezprawnych orzeczeń w żadnej dziedzinie. Zgoda na nie w sprawie sądów będzie zachętą do identycznych działań w sferze ważnych interesów gospodarczych, a także w kwestiach ideologicznych, jak choćby wprowadzania do szkół propagandy środowisk LGBT. TSUE wydaje orzeczenia według kryteriów politycznych, a nie prawnych, biorąc pod uwagę przede wszystkim interesy najsilniejszych graczy UE.
Jeśli zostaną nałożone na Polskę kary, to czy jest pan w stanie ponieść za to cenę przed społeczeństwem?
Przed społeczeństwem i dziś przed panem otwarcie mówię, co sądzę i jakie widzę zagrożenia dla Polski. Bieg wydarzeń je potwierdza. Nie myliłem się, ostrzegając, że ustępstwa wobec Unii będą prowadzić do eskalacji żądań wobec Polski. Domagałem się też weta wobec tzw. mechanizmu praworządności, który uzależnia przyznanie Polsce pomocy finansowej od uległości w innych sprawach i już pojawiają się sygnały, że ten mechanizm może być źródłem szantażu wobec nas. Pozostaję konsekwentny – jeśli dziś zgodzimy się na bezprawny dyktat TSUE w sprawach, w które Trybunał nie ma prawa ingerować, to jutro TSUE wyda werdykt zobowiązujący Polskę np. do wprowadzenia homoseksualnych małżeństw i adopcji dzieci przez takie pary.
A jeśli premier ustąpi, to Solidarna Polska wyjdzie z koalicji?
Trzy lata temu do Polski przyjechała unijna komisarz Vera Jourová. Oświadczyła mi wtedy, że jeżeli Polska nie przystąpi do Prokuratury Europejskiej, to spotkają nas poważne finansowe konsekwencje. Odpowiedziałem, że polska prokuratura po zmianie rządu odnosi największe sukcesy w Europie, jeśli chodzi o walkę z przestępczością VAT-owską i nie będzie w tej dziedzinie oddawać swoich kompetencji biurokratycznej unijnej strukturze. Wyjaśniłem pani komisarz, że nie wszystko da się kupić i dopóki będę ministrem sprawiedliwości, to Polska nie ulegnie żadnemu szantażowi. Zdania nie zmieniłem. Polska nie przystąpiła do Prokuratury Europejskiej i nie ponieśliśmy żadnej kary. To przykład, który pokazuje, że warto prowadzić twardą grę z UE.
Polityka Mateusza Morawieckiego jest zbyt miękka względem UE?
Jest zasadnicza różnica w spojrzeniu Mateusza Morawieckiego i moim, a co za tym idzie Solidarnej Polski, na postępowanie UE. Premier jest zwolennikiem szukania kompromisów, a my uważamy, że unijna agresja powinna się spotykać z twardą odpowiedzią.
Beata Szydło lepiej rozumiała potrzebę reformy w wymiarze sprawiedliwości?
Na początku rządów Zjednoczonej Prawicy nasza polityka wobec UE była twardsza, co podobało się naszemu elektoratowi. Stąd m.in. wzięła się popularność Beaty Szydło. Trzeba jednak pamiętać, że to Unia prowadzi wojnę polityczną z Węgrami i Polską, a nie odwrotnie. Bierze się to stąd, że nasza agenda w sferze wartości i wizji UE jest sprzeczna z europejskim mainstreamem, w tym głównie z niemiecką wizją. Dążenia Brukseli i największych państw europejskich zmierzają do tego, by tworzyć wspólne federacyjne państwo i zacierać różnice kulturowe. Dlatego wprowadza się uchodźców, propaguje ideologię LGBT i gender. Na przeszkodzie stają dwa państwa: Polska i Węgry. Jesteśmy ofiarą brutalnej politycznej napaści unijnych instytucji. Węgrom właśnie zablokowano fundusze na walkę ze skutkami pandemii, wykorzystując pretekst. Nawet jeśli Polska zgodzi się na dyktat UE w kwestii sądownictwa, to Unia znajdzie inny powód, by znów straszyć nas odebraniem pieniędzy i wymuszać ustępstwa w innych dziedzinach. Sprawę polskiego sądownictwa eurokraci traktują instrumentalnie. Ta świadomość, wyjaśniająca kontekst i genezę napaści eurokratów na Polskę, umyka uwadze wielu obserwatorów. A tu właśnie leży klucz do zrozumienia, co i dlaczego dzieje się w naszych relacjach z Unią Europejską. Gdyby to rząd PO wprowadzał identyczne zmiany, Unia byłaby zupełnie głucha na protesty nadzwyczajnej kasty. Sprawę reformy polskiego sądownictwa miałaby w głębokim poważaniu.
Nie odpowiedział pan na pytanie, czy jeśli Polska zaakceptuje orzeczenie TSUE, to pozostanie pan w rządzie?
Jest granica kompromisu. Mówi się, że reforma wymiaru sprawiedliwości nie przynosi efektów, ale przecież ona została zablokowana cztery lata temu. Podstawą definicji naszych interesów i pozycji w UE musi być zasada, że Polacy i Polska nie mogą być traktowani gorzej niż inni. Jeżeli zgodzimy się na to w sprawach sądownictwa, to doprowadzimy do podobnego traktowania nas w każdej innej sprawie. Będą równi i równiejsi, lepsi i gorsi. Interesy finansowe, gospodarcze, także kulturowe jednych będą traktowane z respektem, a inni będą sprowadzani do podrzędnej roli. Tej granicy nie można przekraczać. Zgoda na orzecznictwo TSUE prowadzi do segregacji państw i obywateli.
Jeśli zostaną nałożone na Polskę kary, może to utrudnić sfinansowanie "Polskiego Ładu".
Kraje UE mają ogromne interesy w Polsce. Na przykład dla Niemiec jesteśmy trzecim co do wielkości partnerem handlowym, większym niż USA, Włochy czy Francja. Dlatego radykalne działania wobec Polski są sprzeczne z interesem samej Unii. Swoim postępowaniem UE już doprowadziła do tego, że za wystąpieniem z Unii, według ostatniego sondażu, opowiada się 17 proc. Polaków, mimo że przez lata byliśmy jednym z najbardziej proeuropejsko nastawionych narodów. Być może Polacy zaczynają dostrzegać, że kolejne unijne regulacje i podatki, jak ten od plastiku, stają się dla nas coraz większym finansowym obciążeniem. Biorąc pod uwagę konsekwencje finansowe, które wynikają dla Polski z pakietu klimatycznego, można powiedzieć, że Polska w tym siedmioleciu będzie dopłacać do swojej obecności w UE. Z jednej strony przez najbliższe siedem lat mamy otrzymać 700 miliardów zł, a na zmiany w obszarze energetyki wynikające z unijnych regulacji będziemy musieli wyłożyć około 2 bilionów złotych. Obecność Polski w UE staje się więc coraz bardziej kosztowna.
Unijna obecność Polski staje pod znakiem zapytania?
Przekonanie, że UE jest dobrym wujkiem i daje nam pieniądze, a my za wszelką cenę powinniśmy godzić się z jej wszystkimi żądaniami, to propaganda i fałsz. Na łamach proeuropejskiego magazynu „Politico” wydawanego w Brukseli ukazała się analiza, z której wynika, że to bogate państwa „starej Unii” mają większe korzyści z udziału Polski i innych krajów dawnego bloku wschodniego w UE niż odwrotnie.
A my nie mamy wielkiego interesu, by być w UE?
Tylko pod warunkiem, że nasze prawa będą respektowane. A nie wtedy, kiedy będziemy traktowani jako mieszkańcy kolonii, którzy mają się podporządkować interesom możnych i wpływowych krajów.
Czyli za wszelką cenę nie powinniśmy być w UE?
Za wszelką cenę powinniśmy dążyć do tego, by bronić naszej podmiotowości i pozycji w UE. W przeciwnym razie Polska i Polacy będą tracić na członkostwie w UE. A więc – być, ale nie za wszelką cenę. Takie jest stanowisko Solidarnej Polki, bo nie mówię tego w imieniu rządu czy współkoalicjantów.
Czy Solidarna Polska wspiera "Polski Ład"?
Generalnie wspieramy…
…ale nie bezwarunkowo?
Są tam zmiany w obszarze energetyki, którym chcemy się przyjrzeć. Są rezultatem forsowanej przez UE polityki energetycznej, która może nas kosztować nawet więcej niż te 2 biliony zł, o których wspomniałem. Za sam podatek za emisje CO2 Polska w ciągu siedmiu lat zapłaci na giełdzie we Frankfurcie kwotę odpowiadającą całemu budżetowi covidowemu, który Polska wynegocjowała, czyli 100 miliardom złotych.
Dlaczego chce pan, by TK zajął się kwestią, która nie powinna podlegać debacie, czyli kwestią europejskiej konwencji praw człowieka?
Przeciwnie, doceniam jej dorobek. Jednak Konwencja nie daje Trybunałowi w Strasburgu prawa do oceny działań polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał Konstytucyjny nie jest sądem w rozumieniu Konstytucji RP, tylko organem, którego zadaniem jest badać zgodność rozwiązań normatywnych z polską ustawą zasadniczą, czyli ustaw i aktów prawnych niższego rzędu. W tym zakresie Trybunał w Strasburgu nie ma kompetencji, by się wypowiadać.
Podważa pan związanie Polski europejską konwencją praw człowieka.
W żadnym razie. Polska zgodziła się na ten dokument i bardzo dobrze. Ale nie zgodziła się na to, aby organ powołany na mocy konwencji międzynarodowej przekraczał swoje uprawnienia i ingerował w obszar zastrzeżony dla polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Gdybyśmy się zgodzili, że TK jest zależny od ETPC, oznaczałoby to, że sądem ostatniego słowa nie jest polski Trybunał, tylko ten w Strasburgu. TK nie podlega Trybunałowi w Strasburgu, co innego działania polskich sądów, łącznie z Sądem Najwyższym, ale nie TK.
RPO wniesie o oddalenie pańskiego wniosku.
Nie głosowałem za panem Marcinem Wiąckiem, bo przewidywałem, że może zachowywać się w ten sposób.
Czy Igor Tuleya powinien być przywrócony do pracy?
Nie.
Zgodnie z decyzją TSUE o Izbie Dyscyplinarnej powinien być przywrócony.
Nie, ponieważ został zawieszony decyzją Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, a ona jest wiążąca.
Sędziowie występują przeciwko panu i pańskiej reformie.
Aktualnie sędziowie, powołując się na TSUE i Komisję Europejską, występują przeciwko reformom pana prezydenta. Ja natomiast bronię rozwiązań, które zaproponował i które zostały uchwalone, ponieważ uważam, że wciąż dają szansę na to, by sądy były uczciwe i niezawisłe. Temu ma służyć demokratyzacja Krajowej Rady Sądownictwa, o której prof. Andrzej Rzepliński mówił wiele lat temu, że „trzeba ją wyrwać sędziom”, inaczej „nic się nie da zrobić z polskim wymiarem sprawiedliwości”. Ja uważam, że trzeba „wyrwać” sądy nadzwyczajnej kaście, a więc koterii, która odwołując się dziś do Brukseli, broni własnej pozycji i interesów, zatruwa środowisko, blokuje kariery uczciwych sędziów i sabotowała nawet wprowadzenie przeze mnie jawności sędziowskich oświadczeń majątkowych. Pytał pan o Igora Tuleyę – to sędzia, który ostentacyjnie nie stawia się na wezwania prokuratury, ale niedawno ogłosił, że to pierwsza prezes Sądu Najwyższego jest przestępcą. Bierze udział w politycznych wiecach i został wyniesiony na sztandary przez nadzwyczajną kastę. Nie na tym polega sędziowska niezawisłość i nie takich sędziów potrzeba w sądach. Nie ma w nich miejsca dla „sędziów na telefon”, rozpolitykowanych, nie spełniających podstawowych standardów etycznych…
Ma pan na myśli sędziów Sądu Najwyższego, którzy wydali decyzję, że Beata Morawiec powinna zachować immunitet?
Zrobili krzywdę w pierwszej kolejności sędzi Morawiec i wystawili sobie świadectwo, dając przekład tego, na czym polega fałszywie pojmowana korporacyjna solidarność, zasada, że „swój broni swego”. Sprawa sędzi Morawiec dotyczy bardzo poważnych podejrzeń – o korupcję, przywłaszczenia środków publicznych, nadużycie uprawnień, działanie na szkodę interesu publicznego. Wniosek o uchylenie jej immunitetu opierał się na solidnym materiale dowodowym – dokumentach i obciążających ją wyjaśnieniach podejrzanych, którzy przebywali w aresztach i nie mieli ze sobą kontaktu, nie mogli więc uzgadniać wspólnej wersji. Jest bezsporne, że sąd pod przewodnictwem pani sędzi wydał korzystny wyrok dla biznesmena, z którym miała się wcześniej spotkać i który miał jej wręczyć prezent. Nie przesądzam o jej winie. Chodzi o coś innego. Tak poważne dowody wymagają wyjaśnienia przed sądem, a nie zamiatania sprawy pod dywan na etapie rozpatrywania wniosku o uchylenie immunitetu. Dlatego uważam, że sędziowie Sądu Najwyższego zrobili krzywdę pani Morawiec, bo uniemożliwili rozstrzygnięcie tej sprawy raz na zawsze – w zwykłym postępowaniu przed sądem. Nie dali jej szansy na ewentualne uzyskanie wyroku uniewinniającego. Tą kompromitującą w oczach wielu Polaków decyzją dali też powody do kwestionowania dorobku Izby Dyscyplinarnej, w tym większości rzetelnie i przyzwoicie pracujących tam sędziów.
Donald Tusk, którego obecna władza oskarża o najgorsze rzeczy, wraca do krajowej polityki, nie mając żadnych zarzutów. Jako prokurator generalny wystawił pan certyfikat niewinności obecnemu szefowi PO?
Nikomu nie wystawiam żadnych certyfikatów. Za podwyższenie wieku emerytalnego, tolerowanie VAT-owskich mafii i puste obietnice, Donalda Tuska ukarali już Polacy. Odebrali w wyborach władzę jego partii.
Krytyka Tuska nie odnalazła odzwierciedlenia w jakichkolwiek zarzutach karnych.
Nie ma w kodeksie karnym takiej kategorii, jak polityczne oszustwa czy niespełnione obietnice. Ale jest np. korupcja, a za nią ma odpowiadać pan N., były minister i najbliższy współpracownik Donalda Tuska.
PO goni w sondażach PiS. Ma pan poczucie, że nadchodzi zmierzch rządów Zjednoczonej Prawicy? Nie czuje się pan współwinny tego przez przeprowadzenie nieudanej reformy wymiaru sprawiedliwości?
Reforma wymiaru sprawiedliwości – wszędzie tam, gdzie pozwolono nam ją przeprowadzić – okazała się sukcesem. Polega na przykład na uproszczeniu procedur sądowych. Spektakularnym sukcesem jest też walka z mafiami VAT-owskimi. Odzyskaliśmy miliardy, które dziś służą tak ważnym społecznie celom, jak finansowanie programu 500+ czy 13. emerytur. Dzięki zmianom w prawie, które skończyły z łagodnym traktowaniem dłużników alimentacyjnych, nawet czterokrotnie wzrosła ściągalność alimentów.
Ale sądy nie działają szybciej i sprawniej…
Co innego mówią dane europejskiego wskaźnika sprawności postępowań. W pierwszym półroczu tego roku w sądach powszechnych nastąpiła poprawa niemal wszystkich wskaźników. To efekt zmian proceduralnych, które wprowadziło Ministerstwo Sprawiedliwości, stawiając na informatyzację i rozprawy online. Epokową zmianą w sądownictwie jest też wprowadzenie e-KRS. Ułatwia życie zwłaszcza przedsiębiorcom. Skończyliśmy również z patologią w postaci komorników nadużywających władzy.
Mimo wszystko Jarosław Kaczyński mówił w maju, że wielu spraw nie udało się załatwić w wymiarze sprawiedliwości.
Zgoda. Spotykała nas porażka za każdym razem, gdy szliśmy na ustępstwa wobec Brukseli. Staraliśmy się nadrabiać w innych dziedzinach. Sukcesami były walka z mafią lekową czy ustawa antyprzemocowa wymierzona w sprawców przemocy domowej. Dom to azyl. Każdy ma prawo czuć się w nim bezpiecznie. Dlatego tak ważna była dla mnie ustawa mająca chronić przed przemocą zwłaszcza kobiety. Lewica dużo mówi o ich prawach, a to Solidarna Polska przygotowała przepisy, które realnie chronią kobiety przed domowymi katami. Tak więc sukcesów w reformowaniu wymiaru sprawiedliwości można wymieniać wiele. Dotyczą wszystkich obszarów, w których mogliśmy dokończyć reformę, a nie jak w przypadku sądownictwa, gdzie – ustępując Brukseli – reforma została zatrzymana na pierwszym etapie jej wprowadzenia.
Prokuratura z urzędu nie powinna się zająć przekroczeniem przez premiera Morawieckiego i ministra Dworczyka swoich uprawnień i komunikowania się w sprawach państwa z prywatnych maili?
Prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo i bada wszystkie wątki. Sprawą intensywnie zajmują się też inne służby. Pozwólmy im działać.
Wspólne listy Solidarnej Polski i PiS są możliwe?
Polityka nie jest łatwa i koalicja również nie. Polityczne decyzje obozu Zjednoczonej Prawicy opierają się na szukaniu racjonalnych kompromisów. Są niebywale trudne, bo w niektórych kwestiach dzielą nas zasadnicze różnice, ale te kompromisy – z pożytkiem dla stabilności rządu i dla kraju – udaje się znaleźć.
Jacek Nizinkiewicz
—współpraca Karol Ikonowicz