– Nie chodzi o to, czy ktoś jest za legalizacją zabijania, czy nie – każdy chce żyć tak długo, jak to możliwe, to oczywiste. Pytanie brzmi: kto ostatecznie podejmuje decyzję o śmierci: sam pacjent czy osoba od niego niezależna – tłumaczy rektor Englert.
Tylko żeby Watykan się nie dowiedział
W kraju, gdzie już tylko 4 proc. mieszkańców chodzi przynajmniej raz w miesiącu na mszę, Kościół zajmuje w sprawie eutanazji coraz bardziej dwuznaczne stanowisko. To szczególnie widoczne po tym, jak na miejsce konserwatywnego Andre-Joseph Leonarda arcybiskupem mecheleńsko-brukselskim został dwa lata temu kard. Joseph de Kesel.
Od początku udział w pracach Stowarzyszenia na rzecz Prawa do Godnej Śmierci brał znany ze swych liberalnych poglądów ksiądz Pierre de Locht. Twierdził, że wiara „nie może być ślepa, nie może opierać się tylko na dogmatach, ale ma polegać na wizji Boga, który przekazuje człowiekowi coraz większy zakres odpowiedzialności", także w sprawie życia i śmierci. Na tym miałby polegać rozwój „duchowej głębi" każdego z nas. Do tej koncepcji przyłączyło się całkiem sporo znanych postaci belgijskiego katolicyzmu, jak były prorektor Uniwersytetu Katolickiego w Louvain (UCL) Gabriel Ringlet.
– Już Thomas More pisał w „Utopii" o eutanazji, konieczności skrócenia cierpienia. A przecież mówimy o człowieku, którego Kościół katolicki wyniósł na ołtarze – podkreśla senator Mahoux.
O przeprowadzenie eutanazji występują również belgijscy księża. – Mieliśmy taki przypadek, kiedy o eutanazję poprosił emerytowany duchowny mieszkający w hospicjum dla byłych księży. Jego przełożeni się zgodzili, ale pod warunkiem, że nie dowie się o tym Watykan i że operacja zostanie przeprowadzona w piątek popołudniu, kiedy nie ma przeora – przyznaje pani Herremans.
Za eutanazją opowiedział się nawet znany muzułmański teolog i profesor Uniwersytetu w Oksfordzie Tariq Ramadan. Wątpliwe jednak, aby miał on wpływ na stanowisko belgijskich wyznawców Allaha, którzy stanowią już jedną mieszkańców Brukseli. Szczególnie po oskarżeniach Ramadana o wielokrotne gwałty. To właśnie muzułmanie stają się ostatnią redutą obrony przeciwko rewolucji cywilizacyjnej, w którą zaangażowała się Belgia.
Ale przynajmniej w takim samym stopniu, co dynamika polityczna i dechrystianizacja kraju, legalizację eutanazji tłumaczy postęp medycyny. Niewiele jest bowiem krajów Europy, a nawet świata, gdzie medycyna byłaby postawiona na tak wysokim poziomie i tak dostępna dla wszystkich, jak w królestwie Belgów.
To jednak postawiło też przed belgijskimi lekarzami problem nieznany przynajmniej w takim stopniu w wielu innych krajach. – W rozwiniętych krajach zachodnich od 40 do 50 proc. zgonów następuje w wyniku decyzji lekarza. Mówimy przede wszystkim o raku i chorobach krążenia. Współczesne techniki medyczne pozwalają podtrzymać pacjenta przy życiu nawet w bardzo trudnych warunkach. Tylko do jakiego momentu ma to sens? Czy człowiek po wylewie, którego mózg już nie pracuje, ale serce – tak, powinien nadal żyć? Nie ma jasnej odpowiedzi, jest tylko szara strefa uporczywej terapii, w ramach której w którymś punkcie ktoś uzna, że warto jeszcze leczyć, a ktoś inny uzna, że już nie. W każdym razie lekarz w pewnym momencie podejmuje decyzję, aby przerwać zabiegi, zdając sobie doskonale sprawę, że prowadzi to do śmierci – mówi rektor Englert.
W 2005 r. papież Jan Paweł II sam poprosił swoich lekarzy: pozwólcie mi wrócić do domu Ojca. Uznał, że dalsze leczenie, życie za wszelką cenę nie ma już sensu. Że nie warto wchodzić w tę „szarą strefę", w której to lekarz decyduje o momencie śmierci. Wolał tę decyzję pozostawić Stwórcy.
Wszystko, czego nie mówi się na głos
Problem ten staje się coraz bardziej palący w Stanach Zjednoczonych, kraju wielkich kontrastów społecznych, gdzie 50 mln osób nie ma żadnego ubezpieczenia zdrowotnego, a kolejne 100 mln – ma co prawda ubezpieczenie, ale takie, które nie pokrywa kosztów leczenia naprawdę poważnych chorób. Na ilu osobach przeprowadza się tu (nielegalnie) zabieg eutanazji byle powstrzymać narastające lawinowo koszty, zapobiec bankructwu rodziny, którą pozostawi zmarły? Element odpowiedzi daje bardzo poważne studium przeprowadzone niedawno wśród 900 pielęgniarek Nowej Anglii: 15 proc. z nich przyznało, że brały udział w umyślnym zabiegu pozbawienia życia pacjenta. – Przed 2002 r. roku mieliśmy taki sam układ w Belgii – o eutanazji w szpitalach się nie mówiło, pacjent nie mógł o to poprosić, bo oznaczałoby to, że przekonuje lekarza do najcięższej zbrodni – zabójstwa z premedytacją – wspomina Yvon Englert.
Tyle że dziś także wszystko jest w rękach lekarzy. Nie muszą oni o tym nikogo innego zawiadomić, nawet najbliższej rodziny.
– Nie mieliśmy wyboru, decyzja o eutanazji jest na tyle poważna, że musi zostać podjęta przez jedną, konkretną osobę, ta odpowiedzialność nie może być rozproszona – tłumaczy senator Mahoux.
Belgijski ustawodawca powołał komisję, która już po przeprowadzeniu eutanazji sprawdza, czy lekarz nie złamał prawa. Jej członkami są ludzie z bardzo różnym doświadczeniem zawodowym: prawnicy, psychologowie, lekarze, politycy, księża... Tyle tylko, że postanowienia o przeprowadzeniu eutanazji są zatwierdzane właściwie automatycznie, bez weryfikacji. W 2015 r. na 2022 przypadki tylko w jednym komisja miała wątpliwości i zleciła ponowne zbadanie sprawy.
– Około 30 proc. lekarzy odmawia wykonania eutanazji, to nawet trochę większy procent niż przeciwników prawa do uśmiercenia w całym społeczeństwie – mówi rektor Universite Libre de Bruxelles. – Zwykle jednak lekarze, którzy zdecydują się na przeprowadzenie takiej operacji, potem robią to coraz chętniej, bo wiedzą, jaką ulgę odczuwa pacjent, gdy na swoją prośbę usłyszy od lekarza słowo „tak" – dodaje rektor Englert.
Starsza pani, nazwijmy ją Julienne, bo Englert nie może podać jej prawdziwego imienia, była jedną z ostatnich pacjentek rektora. Miała zaawansowanego raka jajników, przerzuty na pęcherz moczowy, nie mogła już jeść, wróciła do szpitala bardzo osłabiona i wychudzona.
– Próbowaliśmy jeszcze kilku rzeczy, aby ją uratować, ale to była kwestia kilkunastu dni, może kilku tygodni– opowiada. – I wtedy poprosiła o eutanazję. Kilka razy o tym rozmawialiśmy, pani Julienne zapytała o zdanie rodziny – ta była za. Około połowy pacjentów woli ostatnie momenty życia spędzić w domu, w wyciszonym, spokojnym otoczeniu. Ale Julienne już nie chciała ruszać się ze szpitala. Przyszły jej dzieci, najbliżsi. Wszyscy ją pocałowali, pożegnali się. Spytałem ostatni raz, czy nie zmieniła zdania, ale ona wyraziła swoją wolę niezwykle stanowczo. To bardzo typowe. Wszystko odbyło się bardzo szybko, bo pacjentka była podłączona do kroplówki. Najpierw otrzymała silną dawkę barbituranu, który wprowadził ją w głębokie uśpienie. Wtedy dostała miorelanksant, który sparaliżował mięśnie, wstrzymał oddech. Na twarzy stopniowo pojawiła się biel śmierci. Niektórzy członkowie rodziny zaczęli płakać.
Zwolennicy prawa do decydowania o własnej śmierci mogą uznać, że taki przypadek nie wzbudza wątpliwości. Ale nie zawsze tak jest. Eutanazja jest możliwa w Belgii wobec osób dotkniętych „chorobą nieuleczalną i powodującą niemożliwe do zniesienia cierpienie", ale niekoniecznie chorobą śmiertelną. Szczególnie trudna jest dla lekarza decyzja wobec pacjentów cierpiących na problemy psychiczne – w 2015 r. uśmiercono 19 osób dotkniętych depresją, 20 mających demencję, sześć skarżących się na zaburzenia osobowości, trzy u których rozpoznano schizofrenię, pięć z autyzmem i cztery zdradzające objawy neurotyzmu. Jak jednak orzec w takich przypadkach, że chory, który prosi o śmierć, jest w pełni poczytalny?
Ogromnym wyzwaniem dla lekarzy są także choroby, które stopniowo pozbawiają pacjentów poczucia rzeczywistości. Pani Herremans przytacza historię znanego belgijskiego sędziego, postaci o wielkiej kulturze i dorobku naukowym, który już po przejściu na emeryturę pewnego dnia zadzwonił do niej i po kilku zdaniach banalnych uprzejmości w pewnym momencie się rozpłakał, mówiąc: „Mam alzheimera".
– Zaczął się wyścig z czasem, bo sędzia się obawiał, że choroba odbierze mu władze umysłowe, a wtedy nie będzie mógł poprosić o eutanazję. Znałam go od wielu lat, widziałem, jak szybko traci zdolności intelektualne. I pewnego dnia przekonałam lekarzy, że to już ostatni moment, by mógł on podjąć samodzielną decyzję o poddaniu się eutanazji – mówi pani Heremmans.
Philipe Mahoux, zanim zaangażował się w działalność polityczną, sam przez wiele lat był lekarzem. W tamtym czasie przez sześć miesięcy w roku jeździł na misje humanitarne organizowane przez Lekarzy bez Granic. Był w Czadzie, Gwinei, Libanie, Liberii, Surinamie, Laosie, Sudanie. To tam wykrystalizowały się poglądy senatora, które później miały tak duże znaczenie dla zmian cywilizacyjnych w Belgii.
– Cierpienie na początku jest potrzebne, bo pozwala zdiagnozować chorobę. Ale potem? Widząc tyle nieszczęść w biednych krajach, zrozumiałem, że kiedy można ulżyć ludzkiemu cierpieniu, trzeba to zrobić – przekonuje Mahoux.
Bóg nie jest im już potrzebny
Wydaje się, że Belgia debatę o eutanazji ma już za sobą. Ale w rewolucji cywilizacyjnej posuwa się coraz dalej. Królestwo chce być prekursorem w technikach wspomaganego rozrodu, eksperymentach na embrionach i tworzeniu zastępczych organów. Nowa ustawa umożliwia dzieciom posiadanie dwóch równoprawnych matek – jednej, która urodziła dzięki in vitro, oraz drugiej, która przejęła obowiązki prawne. W takim układzie ojciec nie jest już potrzebny, kobiety wreszcie mogą się uwolnić się od mężczyzn.
– Przepraszam, wkład wielu z nich sprowadza się do wytrysku. Czy kobieta, która brała udział w wychowaniu dziecka, nie ma większego prawa do bycia uznaną za drugą matkę? – pyta senator Mahoux.
Teraz podobne prawa miałyby mieć małżeństwa gejów. W Senacie trwa dyskusja nad ustawą, która umożliwiłaby urodzenie takiej parze dzieci przez surogatkę (kobietę zgadzającą się na urodzenie dziecka, którego rodzicami będą inne osoby).
– Dziś jest to zupełnie nieuregulowany proceder, głównie przy udziale kobiet przyjeżdżających do Belgii z biedniejszych krajów. Chcemy, aby wszelka komercja została w tych sprawach wyeliminowana – przekonuje Philipe Mahoux.
Ustawa o eutanazji uczyniła z belgijskich lekarzy panów śmierci swoich pacjentów. To oni w ostateczności decydują, czy i kiedy pacjent może zakończyć swoje dni. Teraz staną się też panami życia. Bóg jest im niepotrzebny.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95