Trwa spór o kształt regulacji rynku aptecznego. Jedna ze stron optuje za rynkiem otwartym, konkurencyjnym i propacjenckim. Druga forsuje model rynku zamkniętego i skoncentrowanego na realizacji interesów wąskiej grupy farmaceutów będących właścicielami pojedynczych aptek. Zwalczają oni konkurencję, ograniczają dostępność aptek dla pacjentów, możliwość korzystania z nowoczesnych technologii i aplikacji ułatwiających realizację recept. Prawodawca przychylał się w ostatnich latach do tej koncepcji, osiągając rezultaty - co było do przewidzenia i było przewidywane - odwrotne od deklarowanych. Najlepszym przykładem jest ustawa z 2017 roku nowelizująca prawo farmaceutyczne, której sami aptekarze nadali nazwę „apteka dla aptekarza". „Dla aptekarza". Nie dla pacjenta! Miała ona poprawić dostępność do aptek na wsiach i małych miasteczkach, a doprowadziła do likwidacji ponad tysiąca placówek, w kilkudziesięciu przypadkach jedynych w okolicy. Jest to podręcznikowy przykład zjawiska nazywanego w literaturze zawodnością rządu (government failure) co wynika z przyjęcia rozwiązań przynoszących jeszcze gorsze skutki od tych, które rząd próbuje rozwiązać.
Jedną z przyczyn tej zawodności jest kierowanie się przez decydentów własnymi preferencjami intelektualnymi i - jeszcze gorzej - własnymi interesami ekonomicznymi, a nie interesem publicznym. Sprzyja temu istnienie „drzwi obrotowych" pomiędzy prywatnym samorządem zawodowym aptekarzy a państwowym regulatorem rynku - czyli przepływ konkretnych osób z jednego do drugiego miejsca na tym rynku. Przekłada się to na przyjmowanie przez organy nadzoru jednostronnej narracji na temat funkcjonowania rynku aptecznego płynącej od przedstawicieli zawodu prowadzących indywidualne apteki oraz wspólne występowanie w postępowaniach administracyjnych i sądowych przeciwko innym uczestnikom rynku oraz farmaceutom przez nich zatrudnianym.
Zgodnie z obowiązującymi dziś przepisami farmaceuta prowadzący aptekę może stać się członkiem organu władz samorządu aptekarskiego, który z kolei dzięki swoim szerokim kompetencjom ma możliwość skutecznego ustanawiania reguł funkcjonowania na tym rynku. Farmaceuta taki może następnie objąć jakieś stanowisko w inspektoracie farmaceutycznym - nawet Wojewódzkiego, czy Głównego Inspektora Farmaceutycznego i sprawować nadzór nad rynkiem. Przyjęte przez ustawodawcę przepisy prawne stanowią nawet wprost, że inspektorem farmaceutycznym może być wyłącznie farmaceuta. Nie może być nim lekarz, nie może być prawnik (mimo, że decyzje inspekcji farmaceutycznej mają charakter prawny) nie może być nim ekonomista (mimo, że decyzje inspekcji farmaceutycznej mają charakter ekonomiczny gdyż wpływają na rynek i konkurencję na nim oraz na dostępność aptek dla pacjentów). Po zakończeniu pracy jako inspektor, farmaceuta może wrócić do prowadzenia swojej apteki na rynku, który wcześniej sam regulował. Głównym Inspektorem Farmaceutycznym może więc być były przedstawiciel władz samorządu aptekarskiego, a przedstawiciel władz samorządu - byłym Głównym Inspektorem. Taka sytuacja tworzy swoisty „układ zamknięty", którego ofiarami stają się w pierwszej kolejności właściciele aptek, którzy przez lata całe budowali swoje przedsiębiorstwa w warunkach konkurencji, która się po 1989 roku pojawiła i odnosząc w tej konkurencji sukces dzięki dostosowaniu się do potrzeb i upodobań pacjentów, a w drugiej kolejności - sami pacjenci. Bo przecież apteka jest dla aptekarza.
Mamy tu ewidentnie do czynienia ze zjawiskiem przechwycenia regulatora (capture theory) przez jakąś grupę interesu.
W celu ograniczenia tego zjawiska postuluje się w literaturze zajmującej się analizą interesu prywatnego w regulacji (private interest theory of regulation) stosowanie procedur utrudniających podejmowanie przez decydentów działań nie wiadomo jakimi racjami powodowanych, a już w szczególności w warunkach choćby podejrzenia konfliktu interesów oraz procedur pozwalających te konflikty wychwytywać.