Jednocześnie za absurdalną uważałem tezę głoszoną przez pseudoliberalnych apologetów tej ustawy, że kończyła ona z socjalizmem w Polsce i zapewniała fundamentalną deregulację gospodarki, a zatem, że wszystko, co było potem, było w tej dziedzinie krokiem wstecz. Sam Mieczysław Wilczek nie głosił tej tezy.
Na czym polegał absurd apologetów jego ustawy?
Po pierwsze, socjalizm oznaczał dominację własności państwowej w gospodarce i tak też było u schyłku PRL. Ustawa Wilczka nic tu nie zmieniała, choć on sam nie był przeciwnikiem prywatyzacji firm państwowych. Sektor państwowy to sfera nieformalnych regulacji ze strony politycznych dysponentów – wobec podległych im menedżerów państwowych firm. Nie są tu nawet potrzebne przepisy, wystarczy telefon. Odpowiednio dobrani ludzie będą zgadywać życzenia swoich politycznych mocodawców. Widzimy to jaskrawo za czasów PiS. Polska odziedziczyła po PRL ogromną sferę takiej politycznej regulacji, która nie dałaby się pogodzić z mechanizmem rynkowym (ani także z demokracją).
Po drugie, masowa deregulacja w obecności odziedziczonego ogromnego sektora państwowego tworzy niebezpieczeństwo uzyskiwania łatwych dochodów poprzez wątpliwe transakcje z udziałem firm państwowych. Tak stało się w Rosji już w czasach Gorbaczowa, gdy zalegalizowano tam własność prywatną pod przykrywką „kooperatyw". W Polsce udało się uniknąć tego zjawiska dzięki zdecydowaniu i czujności pierwszych ekip gospodarczych (ważną rolę odegrał tu przedwcześnie zmarły Krzysztof Lis), zdecydowanemu naciskowi na prywatyzację gospodarki oraz kontrolnej działalności ogniw ówczesnej Solidarności w państwowych firmach.
Wreszcie, po trzecie, apologeci ustawy Wilczka kompletnie nie rozumieją rzeczywistości kapitalizmu, który zawsze działa w otoczeniu systemu politycznego. W realnym świecie działają grupy interesów, które dążą do uzyskiwania regulacyjnych przywilejów kosztem innych ludzi. Dzieje się to nie tylko w Europie, ale też w Stanach Zjednoczonych, uważanych – zresztą niesłusznie – za symbol wolnego rynku. Aby uniknąć regulacyjnego usztywnienia gospodarki, trzeba tworzyć i utrzymywać wolnościowy front przeciwdziałający tym grupom. Ale apologeci ustawy Wilczka poprzestają na krytyce „nadmiernych regulacji".