Rodzice, którzy pracują zdalnie, mając w domu swoje dzieci, wiedzą, że zapewnienie im ciekawych zajęć jest wyzwaniem. Zwłaszcza takich, które pozwoliłyby opiekunom w spokoju pracować. Bo dzieci się nudzą. Nudzą się też, zdaje się, urzędnicy. Wymyślają więc, jakby tu podatnikom życie uprzykrzyć. Czytelnicy informują „Rzeczpospolitą", że otrzymują wezwania z urzędów skarbowych do złożenia dokumentów lub wyjaśnień. Z wezwań tych wynika, że można to zrobić osobiście w konkretne dni w określonych godzinach. Jakby urzędnicy nie zauważali tego, co wokół nas się dzieje. Nie tylko w kraju, ale i za granicą.
Pomijam już, że takie wezwanie z urzędu, przesłane listem poleconym, trzeba odebrać. Czyli pójść na pocztę. Często stać w kolejce. Wśród ludzi. Pół biedy, gdy jesteśmy zdrowi i nie objęto nas kwarantanną. Gorzej, gdy po list pójść nie możemy. A przesyłka awizowana i nieodebrana uważana jest za doręczoną ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami. Fiskus uzna więc, że list przeczytaliśmy, ale... zignorowaliśmy. I nie będzie dociekał dlaczego. Wyda decyzję.
Czytaj też: Wezwanie do urzędu? Wystarczy e-mail albo telefon
Odebranie listu nie stawia nas jednak w dużo lepszej pozycji. Jak bowiem spełnić żądanie fiskusa, który wzywa nas przed swe oblicze? Przecież urzędy są dla podatników zamknięte – na razie do 27 marca. A jeśli żądania nie spełnimy, ryzykujemy karę. I to niemałą.
Rozumiem, że urzędy skarbowe nie mają przygotowanych procedur na tak wyjątkowe sytuacje. Ale jest przecież rozsądek. I zdolność logicznego myślenia. Warto po nie sięgnąć. Do wielu podatników można się przecież dodzwonić. Wysłać e-maila. Albo przesunąć w czasie te rzekomo niecierpiące zwłoki czynności.