Rzeczpospolita: Otrzymał pan w poniedziałek wypowiedzenie dotychczasowej umowy o pracę z jednoczesnym przeniesieniem na niższe stanowisko. Jest pan zaskoczony decyzją kierownictwa Trybunału o degradacji?
dr hab. Kamil Zaradkiewicz, były dyrektor biura zespołu orzecznictwa i studiów Trybunału Konstytucyjnego: W uzasadnieniu sformułowano tezę, że jednym z podstawowym moich obowiązków jest ochrona interesów państwa i prawa oraz strzeżenie autorytetu reprezentowanego urzędu, a także pogłębianie zaufania do niego przy zachowaniu standardów rzetelności, bezstronności i godnego zachowania. Jak rozumiem, podstawowy zarzut odnosi się do naruszenia przeze mnie tych standardów poprzez wypowiedzenie publicznie poglądów prawnych na temat statusu orzeczeń Trybunału. Fundamentalnie nie zgadzam się z tymi zarzutami.
Czyli chodzi o pana pogląd wyrażony w kwietniowym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej", że nie zawsze wszystkie orzeczenia sądów, w tym TK, są ważne i obowiązujące?
Tak. Zgodziłbym się z argumentem naruszenia wizerunku Trybunału, gdybym jako urzędnik podważał w sposób nieuzasadniony argumenty TK w wydawanych orzeczeniach. Z tym, że ja nigdy nie odnosiłem się publicznie do argumentacji zawartej w orzeczeniach ani do trafności działań sędziów. Moje słowa były jedynie prawną i naukową interpretacją obowiązujących przepisów. Nie działałem jako osoba reprezentująca Trybunał, lecz jako naukowiec, prawnik mający kompetencję samodzielnej interpretacji prawa. Przede wszystkim z tego powodu uważam zarzuty zawarte w uzasadnieniu wypowiedzenia uważam za chybione.
Jeżeli okazało się, że moje słowa mogą zostać użyte jako argument przez strony sporu o TK, wykorzystane do walki politycznej, to z pewnością nie mogą być one traktowane ani jako atak na prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, ani na Trybunał.