Miłość naszych rządzących do Stanów Zjednoczonych doprowadziła do tego, że niektórzy Amerykanie traktują nas jak kolonię, w której przysługują im specjalne uprawnienia. Dowodzi tego list, który trafił parę dni temu do premiera Polski, jednego z ważniejszych krajów Europy. Dwaj kongresmeni bez owijania w bawełnę domagają się w nim obniżenia podatku od wydobycia kopalin, bo amerykańska firma chciałaby zainwestować w Polsce w miedź.
Nadawcy są politykami rządzącej Partii Republikańskiej, nie z pierwszego szeregu ani z pierwszych stron gazet. Jeden zasiada w Izbie Reprezentantów zaledwie niecałe trzy lata i zajmuje się przede wszystkim rolnictwem i weteranami. Obaj zasiadają także, co podkreślili, podpisując się pod listem, w Zgromadzeniu Parlamentarnym NATO.
Dowiedz się więcej: Członkowie Kongresu piszą do premiera ws. opłaty miedziowej
Ich przepis jest rozbrajająco prosty: najpierw trzeba pochwalić Polskę, że jest świetnym członkiem sojuszu i łączą ją szczególne związki z USA. A potem dodać: nie ma zacieśniania współpracy w zakresie bezpieczeństwa bez dopuszczenia nas na rynek na preferencyjnych zasadach. Słowa „NATO” i „bezpieczeństwo” mają być wytrychami dla amerykańskich biznesmenów w Polsce.
Dlaczego początkujący kongresmen z Florydy poczuł się uprawniony do wywierania nacisków na szefa polskiego rządu? Odpowiedź jest niestety prosta: nasze władze go ośmieliły. Pewnie się dowiedział, że interwencje pani ambasador USA bywają skuteczne i że występuje ona jak równa z równym obok najwyższego przedstawiciela Polski – prezydenta. Albo że uczciliśmy wizytę wiceprezydenta Pence’a, wycofując się z pomysłu pobierania podatku cyfrowego od amerykańskich królów internetu. Mógł też słyszeć o zachwytach nad jakością uzbrojenia „made in USA” wyrażanych przed wynegocjowaniem ceny.