Kto wygrał? Twórcy i internauci. Ci pierwsi uzyskali gwarancję sprawiedliwej rekompensaty za konsumpcję dóbr kultury, które wytwarzają. Internauci zaś szansę na to, że te dobra w ogóle powstaną. Gdyby giganci internetowi zachowali pełną możliwość korzystania z książek, muzyki czy tekstów dziennikarskich na swoich zasadach, wszyscy poszlibyśmy z torbami.
Łatwa i niemal darmowa dostępność dóbr kultury w internecie skazałaby nas, ich twórców, na zamykanie redakcji i rezygnację z zawodu. Bo kto – mając dostęp do efektów naszej pracy za darmo – chciałby kupować coraz droższe książki czy gazety? Teraz, po przyjęciu dyrektywy, ci, którzy zarabiają na nich w sieci, będą się przynajmniej musieli swoim zyskiem podzielić. Chodziło nam tylko o to, i o nic więcej!
Kto przegrał? Wszyscy ci, którzy żerowali na naszej pracy. Zarabiali miliardy, „wyszukując”, „integrując” i „udostępniając”. Cieszę się, że skończyła się dla nich epoka „łatwych” pieniędzy. Teraz będą musieli wystrzegać się naruszeń praw autorskich i dzielić zyskami.
I nie jest prawdą, że przepisy zabiją branżę internetową. Dyrektywa nakłada obowiązek monitorowania treści w zakresie praw autorskich wyłącznie na największe korporacje, i to takie, które z udostępniania cudzych treści uczyniły swój model biznesowy. Nie ucierpią usługi w chmurze, portale handlowe, naukowe, wikipedyczne czy małej i średniej wielkości. Nic nie straci też zwyczajny internauta, bo dyrektywa wyłącza tzw. treści wygenerowane przez użytkownika, co należy przełożyć na cytowania, krytykę, recenzje, karykaturę, parodię czy pastisz. Dzięki tym przepisom internauci w całej UE będą mogli bez obaw o naruszenie praw autorskich tworzyć memy, gify itp. Dyrektywa nie wprowadza również „podatku od linków” i zezwala na korzystanie z krótkich fragmentów tekstu bezpłatnie.
Jaka będzie jej przyszłość? Po uchwaleniu musi zostać opublikowana w dziennikach ustaw, a potem w ciągu dwóch lat implementowana do lokalnego prawa. Czeka więc nas jeszcze wiele pracy, i to pracy twórczej. Polityczną zajadłość musimy odłożyć na bok. Usiąść do okrągłego stołu i poszukać kompromisowych rozwiązań. Będzie przy nim miejsce dla wszystkich. Tych, co głosowali za i przeciwko, środowisk twórczych i „otwartystów”. Znalezienie kompromisu będzie dużo trudniejsze niż najbrutalniejsza nawet polemika. Ale wierzę, że sobie z tym poradzimy. Tak jak poradziliśmy sobie z wolnością i demokracją. Porządkowanie internetu to przecież tylko kolejne wyzwanie.