Na szczęście większość, stale rosnącej polskiej produkcji AGD trafia na eksport. To jedna z branż, w których nasza niezbyt dogodna politycznie lokalizacja jest cennym atutem chroniącym przed konkurencją np. z Azji. Pralki i lodówki na pewno da się tam produkować taniej, ale proszę sobie doliczyć koszty transportu sprzętu, który nie ma specjalnych tendencji do miniaturyzacji.
Chociaż pralki, suszarki czy lodówki są bardziej energooszczędne, to nie maleją, a w lodówkach widać nawet odwrotny trend; przybywa lodówkowych kombajnów z szafami na wina i maszynami do lodu. Wstawiamy je do mieszkań, których liczba też szybko rośnie – nakręcając produkcję AGD. Tym, co może ją zahamować, są (jak w każdej branży) rosnące koszty i malejący popyt.
W 2020 r. producenci AGD muszą sobie poradzić ze wzrostem i cen energii, i płacy minimalnej, tym bardziej że skalą automatyzacji odbiegają tu znacznie od rekordzisty, jakim jest motoryzacja. Danych dla Polski nie ma, ale proporcje na pewno nie są lepsze niż w skali świata, gdzie – według Międzynarodowej Federacji Robotyki – w 2018 r. pracowało ponad 847 tys. robotów przemysłowych w motoryzacji i niespełna 29 tys. w produkcji sprzętu domowego.
Producenci AGD mają tu więc sporo do nadrobienia. Jeśli będą mieli zapewniony popyt, co nie jest wcale pewne. W ostatnich latach napędzała go wymiana sprzętu na bardziej energooszczędny, boom w mieszkaniówce – który zaczyna się kończyć – no i... awaryjność. Na konsumenckich forach roi się od narzekań na urządzenia, które psują się i są praktycznie do wyrzucenia wkrótce po upływie gwarancji.
Problem dostrzegła już Bruksela, która od 2021 r. wprowadza przepisy dotyczące dużego RTV i AGD. Jego producenci mają zapewnić trwalszy sprzęt, a także dostęp do części przez siedem–dziesięć lat. O nowe rekordy produkcji może być więc w przyszłości trudniej, choć pracy nie zabraknie – tyle że w usługach naprawczych.