Astrofizyk stwierdził, że dziwił go brak inicjatywy zespołu Macierewicza do tzw. fact finding mission - wyjazdu na miejsce katastrofy. - Jeśli to była komisja, która miała wyjaśnić tę katastrofę, dziwne, że zespół w tym celu powołany w ciągu 6 lat nie pojechał do smoleńska i choćby nie zrobił zdjęć - mówił gość Jacka Nizinkiewicza.
Artymowicz tłumaczył, że pień brzozy, w rzeczywistości kilkutonowa kłoda, mogła złamać skrzydło samolotu, na którym blacha jest cienka.
- Najważniejsze są dowody rzeczowe. W śledztwie polskim wszystkie dowody rzeczowe zostały zebrane i opisane. Podkomisja od ponad roku miała do nich dostęp. Nie jest zadaniem podkomisji robienie disneyowskiej animacji, kreskówki. To jest wielka klęska podkomisji. Wszyscy, którzy wierzyli w zamach i którzy nie wierzyli, ufali, ze komisja przedstawi dowody, o których mówiono przez 6 lat. Nie udowodniono żadnego z nich, a wystąpiono jedynie z kolejną bajką z gatunku fantasy - mówił Artymowicz. - Wybuch bomby termobarycznej to czysta fantazja.
Paweł Artymowicz jest zdania, że wśród członków podkomisji nie ma dla niego partnerów do rozmowy - zarówno w kwestii fizyki, jak i procedur lotu. - Tam jest bodaj dwóch specjalistów od wytrzymałości materiałów, którzy nie znają się na lotnictwie. Jestem pilotem amerykańskim i kanadyjskim. Członkowie komisji nie zdają sobie sprawy z tego, jak śmieszne jest czasami to, co mówią. Większość z członków podkomisji to emigranci, nie są członkami polskich uczelni, w większości to emeryci, którzy dorabiają do emerytury z polskich podatków - argumentował gość programu.
- Podkomisja robi Polakom wodę z mózgów. To nie fair także wobec rodzin. Wmawianie, że bliscy tych rodzin zginęli w jakimś tajemniczym spisku, jest moralnie nie OK. Myślę, że pan Macierewicz nie mógł po prostu znaleźć do podkomisji nikogo innego. Wśród polskich naukowców są wybitni specjaliści, ale oni nie chcieli z Macierewiczem współpracować - mówił Artymowicz.
Gość Jacka Nizinkiewicza przyznał, że zaangażował się w badanie katastrofy dopiero po roku, kiedy się zorientował, że to, co wie z dziedziny fizyki, może być pomocne w wyjaśnieniu katastrofy. Uważa, że to stosunek pracy decyduje o tym, że specjaliści pracujący w LOT lub innych państwowych instytucjach mają mniej lub bardziej oficjalny zakaz wypowiadania się na ten temat. - Zapewne po mojej ostatniej wypowiedzi zostanę uznany za "eksperta PO", ale zapewniam, że jestem niezależny - mówił profesor.