11,2 mld zł, najwięcej od dekady, wyniosła w zeszłym roku łączna kwota zadłużenia samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej – wynika z raportu Fundacji Republikańskiej. Szpitale toną w długach, bo procedury lecznicze, za które płaci Narodowy Fundusz Zdrowia (NFZ), są nisko wyceniane.
Ustawa o sieci szpitali ma w ostatnim kwartale 2017 r. zmienić zasady finansowania publicznej służby zdrowia z tzw. systemu efektywnościowego (zapłata za usługę) na ryczałtowy. Zdaniem ekspertów nie zmniejszy jednak długów placówek publicznych, które wejdą do sieci szpitali finansowanych z budżetu państwa. Może natomiast być źródłem kłopotów szpitali prywatnych, które dziś są rentowne.
– Autorzy reformy bardzo się starali, by uzasadnić brak możliwości wpisania do sieci świadczeniodawców niepublicznych, nawet jeśli realizują świadczenia na bardzo wysokim poziomie – uważa Marcin Pakulski, były prezes NFZ.
Zgodnie z ustawą i rozporządzeniami szansę na wejście do sieci mają głównie duże szpitale publiczne z wieloma oddziałami. Kwalifikuje je do niej m.in. posiadanie izby przyjęć, której nie ma większość niepublicznych placówek jednodniowych, np. leczenia zaćmy. Warunkiem włączenia do sieci ma być też co najmniej dwuletni kontrakt z NFZ, co eliminuje placówki, które powstały po 2015 r.
Jakub Szulc, były wiceminister zdrowia w rządzie PO, dyrektor w EY, uważa, że kłopoty mogą mieć też te szpitale, które wejdą na tzw. pierwszy poziom sieci, gwarantujący finansowanie tylko dla nierentownych oddziałów podstawowych (interna, chirurgia ogólna, pediatria). – Jeśli do tej pory wyrównywały sobie straty korzystnie wycenionymi procedurami kardiologicznymi, teraz je stracą, bo kardiologia będzie tylko na wyższych poziomach – tłumaczy Szulc.