W ostatniej chwili rząd próbuje uniknąć rokoszu. – Liczymy, że przedstawiciele gmin górskich i branże, otrzymując dużą pomoc ze strony społeczeństwa, będą także kierowały się odpowiedzialnością w budowaniu wspólnoty – mówił w poniedziałek wicepremier i minister rozwoju Jarosław Gowin. Za tę odpowiedzialność rząd skłonny jest wyłożyć miliard złotych: 700 mln w postaci pomocy dla gmin z terenów górskich oraz 300 mln jako umorzenia podatku od nieruchomości.
Czytaj także: Rośnie desperacja firm. Biznes buntuje się przeciw władzy
Może się jednak okazać, że to za mało i za późno: emocje potencjalnych beneficjentów sięgają już zenitu. – Najwyższy czas położyć kres polityce rządu, która prowadzi do śmierci wielu osób i niszczy prywatną własność. Jeśli ograniczenia nie zostaną szybko zniesione, to z rynku znikną małe i średnie firmy – zostanie państwo i wielkie korporacje – mówi „Rzeczpospolitej" Sebastian Pitoń, architekt z Kościeliska i inicjator zataczającej coraz większe kręgi akcji protestu „Góralskie veto".
Dodaje, że liczba firm, które się do niej przyłączają, rośnie lawinowo – obok przedsiębiorców z Podhala są też firmy z innych regionów, w tym z Karpacza, Szczyrku, Świeradowa. Wszyscy, podobnie jak czołowe organizacje biznesowe, domagają się zniesienia ograniczeń, które zablokowały turystykę.
Górale zapowiadają, że niezależnie od decyzji rządu i tak otworzą swoje biznesy: stoki, restauracje czy pensjonaty. Uruchomiona w mediach społecznościowych inicjatywa #OtwieraMy ma coraz więcej zwolenników w całej Polsce.