Od kwietnia ma ksiądz całkowity zakaz aktywności medialnej, ale złamał go ksiądz kilka dni temu uaktywniając się m.in. na Twitterze. We wtorek przełożeni raz jeszcze przywołali księdza do porządku, a mimo to rozmawia ksiądz ze mną. Nie boi się ksiądz konsekwencji?
Napisałem dziś (środa – red.) list do wizytatora Polskiej Prowincji Zgromadzenia Księży Misjonarzy, do którego należę, z odwołaniem się od tego zakazu. Zwróciłem uwagę, że dwukrotnie zabrał głos w mojej sprawie. I dwa razy były to głosy negatywne, zarówno w kwietniu, jak i teraz. Liczę na jego roztropność, że się z tego wycofa. A te naciski, zwłaszcza pochodzące ze strony ,,Gazety Wyborczej" i innych demoliberalnych mediów nie będą mu straszne i będzie potrafił się im przeciwstawić. Bo tak naprawdę związano mi ręce i zakneblowano usta. Nie mogę się bronić przed paszkwilami.
Ale na początku podporządkował się ksiądz decyzji przełożonych. Zlikwidował konto na Twitterze, zniknął ksiądz z mediów. Co się stało, że zdecydował się ksiądz złamać zakazy?
Postanowiłem głośno opowiedzieć o sprawie mojej przyjaciółki Justyny Helcyk, koordynator Brygady Dolnośląskiej Obozu Radykalno-Narodowego. Została ona oskarżona o to, że podczas manifestacji we Wrocławiu we wrześniu 2015 roku głosiła powszechnie znane fakty na temat prześladowania chrześcijan, na temat islamizacji Europy i Polski, na temat niebezpieczeństwa, jakie wiąże się z tym najazdem z Bliskiego Wschodu i Afryki. Grożą jej dwa lata więzienia. A ponieważ ona zawsze stawała w mojej obronie, broniła mojego kapłaństwa, broniła mojego dobrego imienia i mojego duszpasterstwa, to poczuwam się do odpowiedzialności, aby w jej obronie stawać i żeby zabierać w jej sprawie głos.
Po kazaniu, które wygłosił ksiądz w kwietniu w katedrze w Białymstoku, ksiądz również ma problemy z prokuraturą.