Waszej ustawie towarzyszyły emocje związane z powoływaniem i odwoływaniem sędziów, nieprzyjmowaniem ich zaprzysiężenia, sporów o publikację kolejnych wyroków. To nie wygląda na naprawę, tylko na wojnę totalną z TK.
Nawet Komisja Wenecka przyznała, że to poprzednia władza zaczęła ten spór. I tu dochodzimy do kluczowej kwestii: czy nie jest tak, że nasi wyborcy mają mniejsze prawa, skoro my nie możemy rządzić? Ten zamach czerwcowy miał prowadzić do tego, byśmy w praktyce nie mogli realizować swego programu popartego przez wyborców.
Tak zwana ustawa naprawcza miała być według pana odpowiedzią na zamach czerwcowy, ale przecież w 2007 r. PiS zgłosił bardzo podobną ustawę – proponowaliście kadencyjność prezesa TK, rozpatrywanie spraw zgodnie z kolejnością wpływu itd. A wtedy PO nie robiła zamachu na Trybunał.
Od dawna mieliśmy wiele zastrzeżeń do TK, bo mamy zastrzeżenia do wielu rozwiązań, które służą kontynuacji poprzedniego systemu. Taka kontynuacja prowadzi do ogromnej skali patologii. Typowy dla quasi-okupacyjnego systemu mechanizm doboru kadr jest w nowym systemie w dużej mierze kontynuowany.
O czym pan mówi?
Ludzie o negatywnych cechach społecznych w poprzednim systemie awansowali. Nie zostali później zdegradowani, ale mogli zmieniać władzę na własność. Jeśli dziś na szczytach polskiej hierarchii zamożności są ludzie, którzy zdaje się w 80 proc. byli współpracownikami Służby Bezpieczeństwa – czyli mieli wyjątkowo złe cechy – to właśnie to ma negatywny wpływ na kształt naszego życia gospodarczego.
Ale po drodze weszły do dorosłego życia dwa pokolenia Polaków.
Weszły, ale przecież mamy do czynienia ze zjawiskiem resortowych dzieci, które widać szczególnie wyraźnie w wymiarze sprawiedliwości. Oczywiście pewne zmiany nastąpiły, ale one zachodzą za wolno. Uważam, że Polska mogłaby być krajem wyraźnie zamożniejszym i równocześnie dużo lepiej zorganizowanym i dużo bardziej sprawiedliwym, gdyby po 1989 roku doszło do działań drastycznych...
Jakich?
Dekomunizacja, lustracja i realne, nie symboliczne, ukaranie ludzi, którzy dopuścili się zbrodni w poprzednim systemie, zniesienie całego systemu przywilejów, które ułatwiały w poprzednim systemie dostęp do rynku i funkcjonowanie na nim.
Gdzie tu jest Trybunał jako strażnik interesów dawnej nomenklatury? Przecież od tamtego czasu wiele razy zmienił swój skład.
Ale istnieje coś takiego jak pamięć instytucjonalna. W tym sensie Trybunał jest ciągle ten sam.
PiS jest dziś krytykowany nie tylko przez możliwych do przewidzenia przeciwników, ale też przez ludzi, którzy byli wam życzliwi. Jadwiga Staniszkis, Ryszard Bugaj, a nawet Adam Strzembosz, były prezes Sądu Najwyższego, który był dla pańskiego środowiska autorytetem – popieraliście go w wyborach prezydenckich w 1995 r.
Różnie z tą życzliwością bywało, nie chcę tego kwestionować, każdy ma prawo do swojej opinii. Przypomnę tylko, że prof. Strzembosz był przeciwny oczyszczeniu sędziów po 1989 r.
Nie chodziło nam o takie indywidualne rozliczenia. Pytanie jest inne, czy nie zastanawia pana powszechność krytyki pańskich działań w sprawie Trybunału? Wydziały prawa, sądy, samorządy prawnicze, a do tego autorytety ze wszystkich stron sceny politycznej.
Biorę to pod uwagę – stąd komisja w parlamencie. Wolałbym, żeby było inaczej, ale chcę podkreślić: obowiązuje artykuł 7 konstytucji, według którego wszystkie organy państwa działają na podstawie prawa, również Trybunał Konstytucyjny; obowiązuje artykuł 197, który mówi, że tryb postępowania przed Trybunałem reguluje ustawa. Taka ustawa była przez nas legalnie uchwalona i ogłoszona. Trybunał nie miał żadnego prawa uznać ją za nieobowiązującą.
Wielu uznanych prawników, w tym pierwsza prezes SN Małgorzata Gersdorf, uważa, że sędziowie mieli prawo ocenić nowelizację ustawy o TK, nie stosując się do jej zapisów.
Nie chcę podejmować dyskusji, na jakiej zasadzie zostaje się obecnie uznanym prawnikiem. Moje kryteria są pewnie inne niż tych, którzy decydują, kto jest autorytetem.
Nie chodzi o indywidualne oceny. Podobnie przecież uważa Komisja Wenecka.
W Europie obowiązuje niedobra tendencja przejmowania władzy przez korporacje prawne. A to nie ma nic wspólnego z demokracją. Różne trybunały, również międzynarodowe, przypisują sobie w istocie przywilej tworzenia prawa, a nie jego kontrolowania. Jestem zdecydowanym wrogiem tej tendencji, bo ona przekazuje władzę w ręce grup nacisku.
Jaką pan więc widzi rolę dla Trybunału Konstytucyjnego w naszym ustroju?
Bardzo poważną. W ramach trójpodziału władzy ma kontrolować, ale nie tworzyć prawo. Co do Komisji Weneckiej, to na jej temat są różne opinie.
Komisja Wenecka składa się z przedstawicieli różnych państw, także spoza Europy. Skoro jest taka niewiarygodna, to po co rząd prosił ją o opinię?
A ja mówiłem, że to był błąd, prawda? Chyba że panowie wierzą, że ja wszystko w państwie kontroluję?
Mówiliśmy, że wierzymy.
Ale to jest bajka. Nie miałem o tym zielonego pojęcia. Ale już nawet pomijając włoską, zatrważającą specyfikę Komisji Weneckiej, to jest ciało, które gra w tę samą grę – by więcej władzy mieli prawnicy. A ja uważam, że władzę powinno mieć społeczeństwo.
Uważam, że Trybunał powinien być sądem pilnującym, by państwo nie łamało praw obywatelskich, ale nie zawsze to robił. No i nie może wykraczać poza konstytucję.
W grudniu mówił pan, że nie można wydrukować ówczesnego orzeczenia TK, kwestionującego legalność odwołania przez PiS sędziów wybranych przez PO. Twierdził pan – tak jak dziś wobec najnowszej decyzji TK – że zostało podjęte z naruszeniem prawa i w niewłaściwym składzie. A mimo to grudniowe orzeczenie zostało opublikowane.
Wówczas pani premier oceniała sprawę inaczej.
Kilka dni temu mówił pan, że gdyby premier opublikowała obecne orzeczenie, to groziłaby jej odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu.
Nie przed Trybunałem Stanu, tylko przed sądem.
W takim razie, publikując grudniowe orzeczenie, już się przed sądem postawiła.
Nie, dlatego, że w tamtym przypadku można było jeszcze dyskutować o zgodności z prawem orzeczenia, a tu nie ma żadnej dyskusji.
Pan jest zwolennikiem powołania komisji w Sejmie, która ma nicować opinię Komisji Weneckiej. Ale europoseł PiS Kazimierz Michał Ujazdowski przedstawia inną ofertę: wydrukujmy orzeczenie TK i stopniowo w ciągu roku wybierzmy do TK trójkę sędziów z nadania PO, a za to Rzepliński zatwierdzi trójkę naszych sędziów.
Wystąpienie Ujazdowskiego nie było ze mną konsultowane. To indywidualna inicjatywa. Uważam ją za nieporozumienie.
Odrzuca pan też pomysł Kukiz'15 i podobny pomysł prof. Andrzeja Zolla – by zmienić konstytucję i zapisać, że sędziów TK jest nie 15, tylko 18.
Nie ma powodu, żeby sędziów było 18. Niby dlaczego?
Żebyście się dogadali. Do 12 obecnych, pełnoprawnych sędziów doszłoby trzech, których nie chce zaprzysiąc prezydent, i trzech, których do orzekania nie dopuszcza prezes TK. Czyli 18.
Ci, którzy kiedyś zostali wybrani przez PO na sędziów, a Sejm obecnej kadencji unieważnił ich wybór – już nie są sędziami. Równie dobrze prezydent mógłby przyjąć przysięgę od panów.
Nie spełniamy kryteriów, bo nie jesteśmy prawnikami. Nie zostaliśmy też wybrani przez Sejm, tak jak oni.
Oni też nie zostali wybrani przez Sejm – bo ten wybór został uznany za nieskuteczny prawnie. I to was łączy z nimi.
Trybunał uznał, że zaprzysięganie sędziów TK wybranych przez Sejm to obowiązek prezydenta, którego nie można odmówić.
Komisja Wenecka też uznała to za zabieg ceremonialny. To nieporozumienie. Członkowie KW całkowicie ceremonialną prezydenturę włoską przenieśli w nasze realia, gdzie prezydent jest czynny. W oczywisty sposób zaprzysiężenie przez niego jest elementem kontroli. Prezydent może odmówić, jeśli uważa, że wybór kandydata został dokonany z naruszeniem prawa. To zresztą nie pierwszy przypadek. Mój świętej pamięci brat jako prezydent też odmówił zaprzysiężenia pani, która została wybrana na sędzię TK.
Chodzi o Lidię Bagińską, wskazaną przez Samoobronę. Prezydent zaprzysiągł ją po trzech miesiącach.
Zrobił to, gdy otrzymał gwarancję, że ona zrezygnuje po kilku dniach. I zrezygnowała. Podobnie jest z ogłoszeniem aktu prawnego – rząd może odmówić publikacji, jeśli uważa, że ów akt jest wydany z naruszeniem prawa.
Żaden przepis nie daje rządowi prawa do weryfikacji decyzji TK ani oceny, czy została podjęta we właściwym składzie, trybie czy terminie.
Ogłoszenie orzeczenia TK musi być dokonywane na podstawie prawa. To jest taka quasi-kontrola. Może być stosowana w wypadkach skrajnych, ale jest. Załóżmy, że TK na czyjś wniosek wydaje orzeczenie, że jakieś województwo zostaje odłączone od Polski. Premier miałby to ogłosić?
Ogłoszenie orzeczenia TK musi być dokonywane na podstawie prawa. To jest taka quasi-kontrola. Może być stosowana w wypadkach skrajnych, ale jest. Załóżmy, że TK na czyjś wniosek wydaje orzeczenie, że jakieś województwo zostaje odłączone od Polski. Premier miałby to ogłosić?
Trybunał musiałby nie umieć czytać lub świadomie złamać konstytucję, która mówi, że „Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym" oraz „RP strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium".
W tym przypadku TK też złamał konstytucję. W sensie ogólnym to jest taki sam przypadek.
Pańska interpretacja prowadzi do sytuacji, że rząd może sobie wybierać orzeczenia TK do druku, w ramach – jak pan to nazwał – quasi-kontroli.
Nie, nie może. W normalnym życiu publicznym obowiązują dobre obyczaje i zasady zdrowego rozsądku. Nie jest moją winą, że podczas trwającej od 2005 r. zimnej wojny wywołanej przez Platformę zaufanie zostało zburzone – to wielka zbrodnia Donalda Tuska.
Powtarzam: premier nie może opublikować tego stanowiska sędziów TK.
Jest pan doktorem prawa. Rozumie pan doskonale, że grozi nam całkowity paraliż państwa. Teraz Trybunał weźmie na wokandę kolejne wasze ustawy – o służbie cywilnej, medialną czy inwigilacyjną. I może uznać część z nich także za niekonstytucyjne. Będzie pan honorował te kolejne orzeczenia i pozwoli je pan opublikować?
Korzystne czy niekorzystne opinie przyjmowane przez to grono sędziów będą traktowane jako „non est" – nieistniejące.
Będzie chaos w państwie, bo część sądów może się kierować tymi orzeczeniami TK, mimo że nie będziecie ich publikować.
Być może potrzebna będzie specjalna ustawa, która ureguluje skutki prawne działań przedstawicieli instytucji państwa działających niezgodnie z prawem.
Konflikt wokół TK wylał się już za granicę. Zaskakujące są krytyczne wypowiedzi pana oraz szefa MON Antoniego Macierewicza pod adresem USA. Czy to reakcja na naciski na pana ze strony Amerykanów, żeby uregulować sytuację wokół TK przed lipcowym szczytem NATO w Warszawie?
Oczywiście, mam ostatnio częste kontakty z amerykańskim ambasadorem. Ale USA nie łączą tych dwóch kwestii – Trybunału i szczytu NATO. Jednoznacznie mi mówiono, że szczyt odbędzie się w Warszawie, a więc nieprawdziwe są doniesienia, że mógłby zostać przeniesiony do innego państwa. Zaś wstępne ustalenia szczytu już zapadły i są korzystne dla Polski.
W jednym z wywiadów powiedział pan, że w sprawie TK to nasi sojusznicy dolewają oliwy do ognia.
Tak, nie ma co ukrywać, że sytuacja kraju podporządkowanego i bezczelnie eksploatowanego dla pewnych czynników byłaby bardzo wygodna. Jest też kwestia ideologii. Dziś Polską rządzą ludzie w większości wierzący, praktykujący katolicy. To budzi niechęć w pewnych wpływowych kręgach na Zachodzie.
—rozmawiali Andrzej Stankiewicz i Michał Szułdrzyński