W fatalną pogodę na kiepsko wyposażone lotnisko w Smoleńsku posłano załogę, która drugi raz w życiu wylatywała w tym składzie. Żaden z lotników nie miał certyfikatu na prowadzenie rozmów z wieżą lotniska po rosyjsku. Nigdy wcześniej wspólnie nie trenowali awaryjnych sytuacji na symulatorze lotów. Kto ich posłał w tak trudną misję z elitą kraju na pokładzie? Gdzie byli dowódcy? Szefowie Ministerstwa Obrony?
W mediach załogę feralnego lotu okrzyknięto elitą polskiego lotnictwa. Prawda jest taka, że byli to młodzi, utalentowani żołnierze, ale ich doświadczenie nie rzuca na kolana. Dowódca lotu Arkadiusz Protasiuk egzaminy na pierwszego pilota Tu -154 zdał niecałe dwa lata temu. Jako kapitan "tutki" wylatał jedynie 445 godzin. Drugi pilot Robert Grzywna miał jeszcze mniejszy staż – w prawym fotelu Tu spędził 194 godziny. Technik Andrzej Michalak – 330 godzin. Nawigator Artur Ziętek – 60 godzin "nalotu" na Tu. To właśnie on – 32-letni porucznik – odpowiadał za korespondencję samolotu z wieżą. Dowódca 36. pułku, w którym służyli lotnicy, przyznaje, że żaden z czwórki podwładnych nie miał certyfikatu na prowadzenie rozmów z kontrolerami po rosyjsku. Jak wyglądało zgranie załogi? W tym składzie wylecieli tylko raz – z pomocą humanitarną dla Haiti. Nie trenowali w Moskwie na symulatorach ekstremalnych sytuacji, bo od dwóch lat w pułku nikt tego nie robi. W podpisanej przez MON umowie na remonty samolotów polska strona nie zagwarantowała sobie takich treningów. Poprzednie porozumienie przewidywało taką możliwość. – Przydałyby się pana ludziom treningi na symulatorach? – spytaliśmy płk. Ryszarda Raczyńskiego, dowódcę 36. pułku. – Oczywiście, że tak – odparł.
Dlaczego do Smoleńska posłano tak młodą załogę? Bo i tak byli najbardziej doświadczeni w lataniu Tu – trudnymi do pilotowania maszynami. Już przed katastrofą sytuacja w jednostce odpowiedzialnej za wożenie VIP-ów była dramatyczna. Służyło tam ledwie trzech pilotów wyszkolonych na dowódcę Tu -154 (jeden z nich egzamin zdał dopiero w zeszłym roku). Z drugimi pilotami było jeszcze gorzej. Po śmierci mjr Grzywny został tylko jeden. Być może ktoś z załogi popełnił błąd pod Smoleńskiem, ale znacznie poważniejsze błędy popełniono wcześniej.
[ramka][i]Do katastrofy pod Smoleńskiem w 36. pułku były dwie i pół załogi wyszkolone do latania na Tu-154M. Trzech pierwszych pilotów i dwóch drugich. Po wypadku zostało dwóch dowódców i zaledwie jeden drugi pilot [/i]- [b][link=http://www.rp.pl/artykul/61991,479984_Katastrofa_w_pulku.html]czytaj więcej[/link] w dodatku Plus Minus[/b][/ramka]