Pomysł, by Jacek Saryusz-Wolski był polskim kandydatem na przewodniczącego Rady Europejskiej, pojawił się już kilka miesięcy temu. Jako sposób, by wyjść z twarzą ze sprzeciwu wobec poparcia dla Donalda Tuska, wysunął go wicepremier Jarosław Gowin. Chodziło o grę na użytek wewnętrzny, dzięki której PiS miałby dwie korzyści – osłabiłby delegację Platformy Obywatelskiej w Parlamencie Europejskim, zabierając jednego posła, i mógłby pokazać, że rząd nie kieruje się irracjonalną niechęcią do byłego premiera, tylko ma lepszego, niezwiązanego z obozem władzy kandydata. Tyle tylko że gdy pod koniec ubiegłego roku koncepcja się pojawiła, nie przypadła do gustu Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Warto przypomnieć, że wtedy – choć zaostrzały się wypowiedzi prezesa PiS – prawdopodobnie nie było jeszcze decyzji o tym, co zrobić z Tuskiem. Jeszcze w połowie ubiegłego roku blisko związany z kierownictwem PiS europoseł Ryszard Czarnecki pisał na łamach „Rzeczpospolitej", że jeśli swym zachowaniem szef Rady Europejskiej nie przekreśli swoich szans, PiS nie złamie zasady, że Polska powinna popierać Polaka. Wraz z upływem czasu Kaczyński jednak coraz bardziej stanowczo artykułował swoją niechęć do Tuska. Gdy pod koniec stycznia w wywiadzie dla „Gazety Polskiej" prezes PiS po raz pierwszy definitywnie wykluczył możliwość poparcia Tuska na drugą kadencję, wszystko zaczęło przyspieszać. Kaczyński – jak wynika z naszych informacji – uwierzył grupie polityków (między innymi kilku europosłom PiS), którzy zaczęli go przekonywać, że zablokowanie Donalda Tuska jest realne.
W wywiadzie dla „GP", udzielonym w zeszłym tygodniu, Kaczyński stwierdził, że zgłoszenie Saryusz-Wolskiego uruchomi powstanie nowej giełdy nazwisk i pojawią się nowi kandydaci ze strony lewicy oraz że Tuska nie poprą Węgry.
Z dzisiejszej perspektywy widać, że decyzja podjęta przez prezesa oparta była na całkowicie nieprawdziwych przesłankach.
Równocześnie dały o sobie znać tarcia wewnątrz obozu władzy. Zaczęła się bowiem pojawiać nieufność, czy ośrodek rządowy będzie rzeczywiście wystarczająco gorliwie walczył z Tuskiem. Nie jest bowiem tajemnicą, że na posiedzeniach Rady Europejskiej Beata Szydło nie toczyła z nim żadnych wojen, w ogóle nie zachowywała się zbyt ofensywnie. Również dyplomaci – w przeciwieństwie do otoczenia Kaczyńskiego – nie wierzyli w powodzenie tej misji. Dlatego też Komitet Polityczny PiS przegłosował uchwałę, która zabraniała rządowi poparcia Tuska.