Korespondencja z Brukseli
W 2019 r. do obsadzenia będą stanowiska przewodniczących Rady, Komisji, Parlamentu i wysokiego przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa oraz – to wyjątkowa zbieżność czasowa – szefa Europejskiego Banku Centralnego. Trzeba będzie wziąć pod uwagę równowagę między starymi i nowymi państwami UE, między Północą i Południem, przynależność partyjną i płeć. Skoro wszystkie stanowiska będą obsadzane w tym samym czasie, to niemożliwa jest już do powtórzenia sytuacja, w której aż trzy z nich obejmują Włosi. Dziś mają prezesa EBC, wysokiego przedstawiciela oraz szefa PE.
Na razie spekulacje dotyczą przede wszystkim stanowiska szefa Komisji Europejskiej. Z punktu widzenia całej UE jest ono zdecydowanie najważniejsze. To Komisja ma inicjatywę legislacyjną. Rada Europejska, składająca się z przywódców państw członkowskich, ma oczywiście znaczenie polityczne, ale wypowiada się tylko w kluczowych sprawach. I Komisja łatwo może obejść jej stanowisko. W szczycie kryzysu migracyjnego Donaldowi Tuskowi udało się przeforsować stwierdzenie, że podział uchodźców powinien być dobrowolny. Ale potem KE przedstawiła propozycję kwot obowiązkowych i przeprowadziła ją normalnym trybem, czyli w większościowym głosowaniu na radzie szefów MSW. Podobnie Polska uzyskiwała dobre zapisy na szczycie UE w sprawie pakietu klimatycznego, których potem Komisja nie wzięła pod uwagę.
Drugim powodem, dla którego już teraz mówi się o kandydatach na szefa KE, jest proces Spitzenkandidaten. To wymyślony przez PE zwyczaj, w myśl którego wskazany kilka miesięcy wcześniej kandydat partii zwycięskiej w wyborach do PE automatycznie staje się szefem KE. Po raz pierwszy zwyczaj Spitzenkandidaten przeforsowano w 2014 r. wbrew woli większości przywódców. – Nawet Angela Merkel tego nie chciała, ale znalazła się pod presją niemieckich mediów – mówi „Rzeczpospolitej" Janis Emmanouilidis, ekspert think tanku European Policy Centre w Brukseli.
Z procesu Spitzenkandidaten wynikają jednak poważne ograniczenia. Nasi rozmówcy związani z Radą Europejską wskazują, że taki sposób wybierania wyraźnie zaburzył równowagę sił między trzema instytucjami: Radą, Komisją i Parlamentem. Szef KE wie, że to Parlamentowi zawdzięcza swój wybór, i często tworzy front przeciwko Radzie. Drugim problemem jest konieczność wskazania Spitzenkandidaten jeszcze przed wyborami do PE, co w praktyce wyklucza urzędujących szefów państw i rządów.