To znakomity pomysł, żeby o tym, co działo się na „Litwie, ojczyźnie naszej", w Wilnie i w życiu Mickiewicza oraz jaki ma to wpływ na Polaków – opowiedział na scenie Teatru Narodowego Litwin.
Nekrosius od początku udowadnia, że „Dziady" można odprawiać z lekkością aniołów grających w hula-hoop. Prostuje też polskie wyobrażenia o Litwie, pokazując, że w centrum litewskiego mikrokosmosu są chłopska rzeczowość i ludyczna magia, co zaznacza malowniczo kanka z mleka. Tymczasem Polacy i z niej potrafią zrobić powstańczą barykadę, zza której ostrzeliwują się nawet... nogą. Dlatego pokpiwa z naszego nabożeństwa do martyrologii, narodowych mistyfikacji oraz braku dystansu do siebie i naszej historii.
Na ciemnej scenie Narodowego jedyne okno na świat ma kształt pomnikowego konturu Mickiewicza. Jesteśmy w więzieniu narodowych stereotypów, w którym Polacy odprawiają rytuały narzucone przez wieszcza, myląc romantyczną kreację z życiem. W poecie o mało heroicznej biografii widzą bohatera „cierpiącego za miliony".
Pychę Mickiewicza-Konrada od początku ukazuje Grzegorz Małecki, serwując w części II patetyczne romantyczne gesty i miny. Najlepsza jest część III. Nekrosius pokazał młodych Polaków w kostiumach z lat 70. – tak jakbyśmy wciąż widzieli świat z perspektywy zakładników Układu Warszawskiego. Nie cieszymy się wolnością, nie żyjemy prawdziwym życiem, tylko żałobnym narodowym mitem, który staje się parodią historii. Nie jesteśmy więźniami Rosji, tylko Mickiewicza. Podświetlona twarz poety przypomina przez chwilę Stalina.
Scena więzienna to festiwal polskiej nadekspresji i bohaterszczyzny. Przyjaciele Mickiewicza-Konrada w drodze do jego celi buńczucznie i na pokaz wymachują pięściami do nieobecnego wroga. Nie zrzuciliśmy narodowych masek, o czym marzył Wyspiański. Jakiekolwiek nieszczęście się zdarzy – najłatwiej jest nam włączyć zgraną już płytę mickiewiczowskiej martyrologii, jedyny soundtrack polskiego patriotyzmu. Słyszymy trzask starej płyty, gdy Małecki zaczyna „Wielką Improwizację". Aktor obśmiewa dumę wywołaną tym zaszczytnym zadaniem aktorskim. I kręci jak didżej niewidzialnym winylem, jakby pocierał opisane przez Mickiewicza „szklane harmoniki".