107 par – tylko tyle w 2017 r. zgłosiło się do diagnostyki w ramach „Programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego". Plan zakładał, że będzie ich 987. Najwyższa Izba Kontroli, badająca wykonanie w 2017 r. budżetu Ministerstwa Zdrowia, stwierdziła nieprawidłowości w realizacji programu, który miał być alternatywą dla in vitro.
Program refundacji in vitro uruchomił w 2013 r. rząd PO–PSL. Urodziło się dzięki niemu blisko 9 tysięcy dzieci. W czerwcu 2016 r. został zakończony decyzją ówczesnego ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła. Argumentował on, że niecelowe jest wydawanie ponad 90 mln zł rocznie na program, który „budzi bardzo zasadnicze opory etyczne dużej części społeczeństwa".
Czytaj także: Rząd ma problem z prokreacją
W zamian za to minister uruchomił program prokreacyjny. Uroczyście zainaugurował go w grudniu 2016 r. w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. W latach 2016–2020 miało na niego pójść ponad 100 mln zł. Na razie pozostaje on na papierze, o czym świadczy, zdaniem NIK, nie tylko niewielka liczba uczestniczących w nim par.
Izba zbadała też, jak program był finansowany. Ustaliła, że w 2017 r. wydatkowano 23,3 mln zł, czyli 58,4 proc. zaplanowanych środków. Na diagnostykę poszło 46,7 tys., czyli zaledwie 1,7 proc. planu.