Rzeczpospolita: Powiedział pan, że zbyt wiele wolnego rynku jest dziś w służbie zdrowia. Co to znaczy?
Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia: To nie tylko moja ocena, ale ocena większości ekspertów zajmujących się problemami zdrowia na świecie. W modelu cywilizacyjnym, w którym funkcjonujemy, ochrona zdrowia nie jest tylko prywatną sprawą człowieka, którego dotyczy. Każdy obywatel, niezależnie od sytuacji materialnej, ma prawo do równego dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, przy jednoczesnym zobowiązaniu władz publicznych do zapewnienia szczególnej opieki zdrowotnej dzieciom, kobietom ciężarnym, osobom niepełnosprawnym i osobom w podeszłym wieku. To, co robimy w tej chwili, można uznać za przywrócenie konstytucyjnego i cywilizacyjnego porządku, w którym to państwo w dużej mierze jest odpowiedzialne za zdrowie obywateli.
Co to znaczy?
Po 1989 roku państwo polskie stopniowo redukowało swoją odpowiedzialności za ochronę zdrowia wszystkich Polaków. Weszliśmy na drogę, szczególnie w 1999 roku, która nie pasuje do standardów krajów, na które patrzymy z zazdrością. Kraje Europy Zachodniej czy Australia i Nowa Zelandia są krajami, w których nikt o potrzebie istnienia wolnego rynku w gospodarce nie dyskutuje. Jednocześnie służba zdrowia – bardzo rozmaicie zorganizowana: czy bardziej państwowa, samorządowa czy ubezpieczeniowa – jest spod wolnego rynku wyłączona. Unijna dyrektywa usługowa, której polskim odpowiednikiem jest ustawa o swobodzie działalności gospodarczej, wyłącza ze swojego działania publiczne systemy służby zdrowia. Wolnorynkowa służba zdrowia to cecha krajów trzeciego świata. Musimy wrócić do lepszych standardów.
Czyli?