Wyrzucani lokatorzy, pozbawiani majątku prawowici spadkobiercy – to najbardziej znane oblicze tzw. dzikiej reprywatyzacji. Ma ona także dramatyczną odsłonę.
Mariusz R. za symboliczną sumę sprzedał znanemu handlarzowi roszczeń cały spadek oraz prawa do wartej fortunę nieruchomości w stolicy. Rok po podpisaniu ostatniej umowy zabił się. Jego śmierć bada teraz prokuratura, dociekając, czy do desperackiej decyzji mógł się przyczynić handlarz roszczeń.
– Śledztwo toczy się w sprawie doprowadzenia namową lub udzielenia pomocy do targnięcia się na życie przez mężczyznę, któremu w przeszłości przysługiwały roszczenia do części nieruchomości nazywanej „Folwark Służewiec”, tj. o czyn z art. 151 kodeksu karnego – mówi Marcin Saduś, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Potencjalny milioner
Dramat rozegrał się jesienią 2013 r. Wtedy właśnie powiesił się 46-letni Mariusz R. Śledztwo umorzono, uznając, że brak udziału „osób trzecich”. – Wtedy nikt nie wiedział o reprywatyzacyjnej patologii i zbyciu roszczeń przez R. – tłumaczą śledczy.
W 2016 r. prokuratura dysponowała już bogatszą wiedzą – o tym, że Mariusz R. był potencjalnie zamożnym człowiekiem, bo odziedziczył spadek po ojcu i częściowo po babci. Przysługiwały mu też prawa i roszczenia wynikające z „dekretu Bieruta”. To furtka do fortuny. Jednak wszystkiego pozbył się na rzecz Marka M., „kolekcjonera kamienic”.