W głównym nurcie polityki w Europie silne są obawy związane z rezultatem zbliżających się wyborów prezydenckich w USA. Republikański kandydat Donald Trump stawiany jest w jednym szeregu z europejską antyestablishmentową prawicą, która od długiego czasu wywołuje przerażenie politycznych elit na Starym Kontynencie. Czy słusznie?
Jak stworzyć supermocarstwo
Owszem, ekscentryczny multimiliarder zachowuje się jak typowy populista, przywołujący na myśl takich polityków, jak Marine Le Pen. Demonstruje gniew podzielany przez wielu zwyczajnych Amerykanów, którym nie podoba się imigracja z Meksyku i krajów muzułmańskich. Postrzegają oni ją bowiem z jednej strony jako zagrożenie wewnętrzne (źródło i przestępczości pospolitej, i terroryzmu), z drugiej zaś – jako tanią siłę roboczą, będącą morderczą konkurencją dla nich na rynku pracy.
Za populistyczne gesty można uznać również izolacjonistyczne deklaracje Trumpa dotyczące przyszłej amerykańskiej polityki zagranicznej. Tak jest, gdy zapowiada on, że w przypadku ataku Rosji na należące bądź co bądź do NATO kraje bałtyckie – o istnieniu których wielu mieszkańców USA nie ma zresztą pojęcia – amerykańscy żołnierze nie będą za nie umierać. Tymczasem w Ameryce wśród szerokich mas daje o sobie znać niezadowolenie spowodowane militarnym zaangażowaniem Waszyngtonu w konflikty na Bliskim Wschodzie, za co trzeba płacić krwią i pieniędzmi.
Przekaz Trumpa może się wydawać niespójny. Przykładem jest sprawa z bieżącego tygodnia – poparcie polityka dla decyzji Baracka Obamy o bombardowaniu celów tzw. Państwa Islamskiego na terenie Libii, co przecież z izolacjonizmem się nie kojarzy. Trump generalnie nie stroni od buńczucznych komunikatów o przywróceniu USA wielkości. A to już może być interpretowane jako dążenie do tego, żeby Ameryka jednak była globalnym supermocarstwem. Tyle że takiego statusu nie da się osiągnąć czy utrzymać poprzez izolacjonistyczny kurs.
Rewolucji nie będzie
Wielu komentatorów zwraca uwagę na to, że Trump jest nieprzewidywalny, że jego prawdziwe polityczne zamiary poznamy, jeśli zajmie on Białym Domu. Można więc także postawić hipotezę, że jeśli republikański kandydat zostanie prezydentem USA, to nie dokona żadnej rewolucji.