W ciągu roku w Stanach Zjednoczonych wydarzył się cud. Tak przynajmniej uważa Donald Trump. W styczniu 2017 roku, w przemówieniu inaugurującym prezydenturę mówił o „amerykańskiej rzezi”, kraju, który Barack Obama pozostawia na skraju przepaści.
Ale w przemówieniu o stanie państwa w Kongresie w nocy z wtorku na środę czasu polskiego Trump ogłosił, że oto nadszedł „moment Ameryki”, „najlepszy czas kiedykolwiek, aby wprowadzić w życie amerykański sen”. I zaapelował o jedność wokół tej niezwykłej wizji wszystkich Amerykanów „niezależnie od przekonań, wiary, koloru skóry”.
Skąd taka przemiana prezydenta, który do tej pory był znany z rozpalania emocji prowokacyjnymi tweetami?
– Jest bardzo prawdopodobne, że w wyborach 6 listopada republikanie stracą większość w Izbie Reprezentantów. Wówczas prezydentura Trumpa zostanie sparaliżowana. Dlatego chce on zerwać z dotychczasową strategią konfrontacji, która zraziła do niego wielu Amerykanów – mówi „Rz” Willem Post, amerykanista w Holenderskim Instytucie Spraw Międzynarodowych Clingendael.
Sondaże dla Trumpa są rzeczywiście fatalne. Zdaniem instytutu Gallupa popiera go już tylko 38 proc. wyborców, zaś 58 proc. mu nie ufa. To najgorszy wynik w historii kraju. Na tym etapie prezydentury Barack Obama miał niepomiernie wyższe poparcie (57 proc.), a mimo to w wyborach uzupełniających kilka miesięcy później demokraci stracili większość w Kongresie.