Niektórzy parlamentarzyści PiS podpisani pod projektem nie potrafili się na jego temat wypowiedzieć, ponieważ w ogóle go nie widzieli.
W dodatku projekt został chłodno przyjęty przez wielu konserwatywnych publicystów. Najmocniej chyba napisał o nim Piotr Zaremba na portalu wpolityce.pl. „Niepokojąco brzmią zapisy dopiero co wniesionej przez grupę posłów PiS ustawy o Sądzie Najwyższym. To jest recepta na proste odwołanie nielubianego przez siebie sądu. Na dokładkę nie w całości – odpowiedniej selekcji dokona minister" – pisał.
Zaskoczenia nie kryło również otoczenie prezydenta Andrzeja Dudy. Głowa państwa dość długo negocjowała z PiS wcześniejszą reformę skracającą kadencję Krajowej Rady Sądownictwa. Ostatecznie prezydent zmiękczył swoje stanowisko, uzasadnienie dał mu Trybunał Konstytucyjny, który uznał wadliwość przepisów, na podstawie których wybrano członków obecnej kadencji KRS.
Proponowane teraz przepisy wprost osłabiają kompetencje prezydenta. Przepisy przejściowe zakładają wszak, że decyzje nie tylko o tym, kto będzie p.o. prezesa SN, ale kto w ogóle zostanie w jego składzie, podejmie minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Dotąd zaś sędziów SN i prezesa formalnie zaprzysięgał prezydent. – Jaki interes ma Kaczyński, by tak wzmacniać pozycję Ziobry kosztem głowy państwa? – zastanawia się jeden ze współpracowników Dudy, z którym rozmawiała „Rzeczpospolita".
Jak bardzo PiS chce naprawdę przyjąć ustawę o SN w formie zaprezentowanej w nocy 12 lipca, a na ile to balon próbny? Wszak w sobotę w wywiadzie dla TVP Info minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro nie wykluczył, że ustawa zostanie zmieniona, choć z reform SN rząd się nie wycofa. Jak przyznał, jednym z kluczowych dla partii rządzącej przepisów jest wprowadzenie Izby Dyscyplinarnej w SN.