Od kilku tygodni Prawo i Sprawiedliwość jest w sondażowym dołku. Część polityków partii rządzącej przyczyny spadku notowań upatruje w zamieszaniu wokół nowelizacji o IPN, inni winą za to obarczają poprzedni gabinet, który przyznał sobie wysokie nagrody.
Jarosław Kaczyński dwoi się i troi, by podźwignąć partię z sondażowego dołka. Ma w tym pomóc m.in. wygaszenie konfliktu z Komisją Europejską, wyczyszczenie administracji rządowej z niepotrzebnych urzędników, pozbycie się z rządu polityków budzących skrajne emocje, niepodejmowanie na nowo prac nad ustawą degradacyjną, nakaz zwrotu nagród i wreszcie obniżka uposażeń ministrów, parlamentarzystów oraz samorządowców. W zanadrzu prezes PiS ma też ponoć jakieś nowe propozycje socjalne dla Polaków, które sprawią, że będzie im żyło się godniej, a które to pomysły ma ogłosić w najbliższą sobotę na partyjnej konwencji.
W tych wszystkich ruchach Jarosława Kaczyńskiego całkiem spora grupa obserwatorów sceny politycznej dostrzega chęć zawalczenia o elektorat centrum. Tych wyborców, którzy stoją niejako w rozkroku i nie bardzo wiedzą, na kogo oddać głos. Z jednej strony blisko im do PiS, z drugiej zaś do Platformy. Ów mityczny centrowy elektorat, będący swego rodzaju języczkiem u wagi, ma być kluczem do kolejnego sukcesu partii.
Jednak szukając nowych głosów, prezes PiS zdaje się zapominać o tych, których już pozyskał.
Ponad 830 tys. osób, które podpisały się pod obywatelskim projektem ustawy dotyczącej ochrony życia poczętego, to nie elektorat Nowoczesnej, Platformy, SLD czy PSL. W zdecydowanej większości są to wyborcy PiS, którzy obserwując dziś stosunek partii rządzącej do ich projektu – jej uniki, próby obrony kompromisu sprzed lat czy wręcz usiłowania zamiecenia sprawy pod dywan – czują się oszukani, osamotnieni i lekceważeni.