Staram się, by nie zawodziła mnie wyobraźnia, bo pomaga ona w unikaniu nie zawsze przyjemnych zaskoczeń. Ale bywa, że jej nie starcza. Tak też było wtedy, gdy w 1996 roku jako wicepremier i minister finansów przedstawiłem rządowi i społeczeństwu pakiet „Euro-2006", trzecią część „Strategii dla Polski" (zob. Publikacje na www.tiger.edu.pl). Pokazywał on, jak prowadzić gospodarkę, aby po dekadzie, już w roku 2006, być gotowym do przyjęcia wkrótce potem wspólnej waluty europejskiej, tego fundamentalnego spoiwa procesu integracji.
Dwie dekady temu euro jeszcze nie istniało, ale wiadomo było, że powstanie. Najwcześniej jak było to możliwe, w roku 2007, przystąpiła doń tylko jedna gospodarka posocjalistyczna, Słowenia. Polska mogła być drugą, ale tak się nie stało. Przyznam, nie starczało mi wtedy wyobraźni, że wcześniej dokonają tego poradzieckie Estonia, Łotwa i Litwa; że po 20 latach, w roku 2017, Bułgaria będzie bliżej euro niż Polska; że w Polsce nadal będą trwały deliberacje, czy w ogóle wstępować do strefy euro...
Euro a sprawa polska
To dobrze, że artykułem „Czy Polska zbawi Europę?" („Rzeczpospolita", 3.01.2017) udało się rozpętać ogólnonarodową debatę w sprawie przystępowania Polski do euro. Na tych łamach pojawiło się kilkanaście ciekawych tekstów, głos zabrało wielu znaczących profesorów, dwu byłych ministrów i dwu wiceministrów finansów, a także – co ważne – główni ekonomiści wpływowych organizacji przedsiębiorców i menedżerów. Pracodawcy RP, Polska Rada Biznesu i BBC jednoznacznie wypowiedzieli się za wprowadzaniem euro. Takie stanowisko zajęła też zdecydowana większość dyskutantów, acz żaden z nas, co jasne, nie bezwarunkowo.
Dyskusja głośnym echem przebija się też w innych mediach i na rozmaitych forach politycznych, akademickich i społecznościowych. I słusznie, bo to obecnie jedna z zasadniczych kwestii, do których musimy się sensownie odnieść. W sferze gospodarczej bodajże najważniejsza. Dlatego nic dziwnego, że wypowiedzieli się również czołowi rządzący politycy. Czy jest szansa, że zachowają się racjonalnie? A niby dlaczego mieliby tak nie postąpić? Jeśli niektórzy z nich – także ci najbardziej wpływowi – nie mają racji, to trzeba ich skutecznie przekonać do sprawy konwergencji. Nie służy temu mentorski ton pouczania i polityczne ataki w stylu zaprezentowanym w artykułach S. Gomułki i M. Goliszewskiego (14.03.2017) czy A. Wojtyny (28.03.2017). Jeśli decydenci z najwyższej półki mają zmienić zdanie, to można to osiągnąć wyłącznie poprzez zasianie wątpliwości w ich toku myślenia. Nic nie służy temu lepiej niż dobre argumenty i spokojna, rzeczowa rozmowa. Nic nie szkodzi temu bardziej niż wymądrzanie się wobec tych, od których decyzje zależą.
Argumenty polityczne
Być może szansa w tym, że choć część rządowej opozycji opowiada się za wprowadzeniem euro, to zarazem bardzo ona nie chce, aby dokonała tego władza Prawa i Sprawiedliwości, byłby to bowiem jej wiekopomny sukces. Może zatem rząd, Sejm, Senat, NBP i prezydent zrobią to na złość opozycji, a przy okazji z pożytkiem dla społeczeństwa i gospodarki?