Jednym z najważniejszych elementów planu premiera Morawieckiego jest przestawienie naszej gospodarki na tory innowacyjności. Może się to udać tylko pod jednym warunkiem: że rozwój gospodarczy będzie w zdecydowanie większym niż dotąd stopniu oparty na osiągnięciach polskich naukowców. Dlatego nasze dwa resorty – rozwoju i nauki – od początku kadencji ściśle z sobą współpracują. Najważniejszy efekt tej współpracy to ustawa o innowacyjności, która czeka na podpis prezydenta. Nie ukrywam też, że premier Morawiecki bardzo wsparł moje starania o zwiększenie nakładów na naukę.
Czy pana zdaniem dzisiaj nauka i biznes dobrze współpracują? Jaką ocenę by pan wystawił takiej współpracy w skali 1–5?
Sytuacja, którą przed rokiem zastał nasz rząd, była pod tym względem kiepska. Polska zajmuje miejsca w piątej dziesiątce na świecie, jeśli chodzi o absorbcję nowych technologii. Polskie firmy generują zdecydowanie zbyt mało nowych technologii oraz opartych na nich produktów i usług, koncentrując się raczej na adaptacji rozwiązań zakupionych za granicą. W rankingach innowacyjności też nie wypadamy dobrze. Na przykład Innovation Union Scoreboard plasuje nas w grupie „umiarkowanych innowatorów", co oznacza, że jak na wielkość naszej gospodarki „wytwarzamy" zdecydowanie za mało innowacji. Słabe przygotowanie do wdrażania innowacji przez biznes i mała kreatywność ze strony nauki nie ułatwiają zmiany tej sytuacji. Wdrożenie innowacji nie jest procesem prostym, wymaga szeregu kompetencji zarówno po stronie naukowców, jak i przedsiębiorców. Na szczęście od pewnego czasu obserwujemy pozytywne zmiany w obu środowiskach, wzmacniane instrumentami wsparcia oraz bodźcami regulacyjnymi. Potwierdzają to choćby rosnące nakłady przedsiębiorstw na działalność B+R – w 2015 r. nakłady te osiągnęły w Polsce poziom 1 proc. PKB. Wracając do pytania o ocenę: dziś postawiłbym -3, ale jesteśmy na drodze do +4. Wielkie nadzieje wiążę z ustawą o innowacyjności, reformujemy Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, uruchamiamy nową, wdrożeniową ścieżkę kariery akademickiej... Wszystko to przyniesie efekty. Ale pamiętajmy, że na przełom musimy poczekać parę lat. Nie chodzi nam o spektakularny sukces wdrożenia kilku rozwiązań, ale o usprawnienie ekosystemu dla innowacji na każdym ze szczebli.
Czy wynalazki i patenty polskich uczelni wyższych mogą stać się kołem zamachowej polskiej gospodarki? Co trzeba zrobić, aby tak się stało?
Już wspomniałem, że taki cel sobie postawiliśmy. Ale trzeba do tego podchodzić realistycznie. Innowacyjność to z definicji sfera ryzyka i niewiadomych. Innowacje mają wymiar globalny, jest to działalność wysoce konkurencyjna. Po drugie, trudno opierać sukces gospodarki na kilku rozwiązaniach – raczej trzeba budować chłonną gospodarkę potrafiąca korzystać z wyników badań dostarczanych przez polskich naukowców, bez względu na ich liczbę i znaczenie (pamiętajmy, że tylko ok. 10% nowych produktów opartych jest na całkowicie nowych rozwiązaniach, gospodarka przede wszystkim usprawnia i poprawia istniejące produkty i usługi – są to tzw. innowacje kroczące).
Nie twierdzę, że w parę lat przebudujemy cały model polskiej gospodarki. Moim zadaniem jest jednak stworzenie takich warunków, aby do końca tej kadencji pojawiło się kilkadziesiąt firm, które w swoich niszach rynkowych dołączą do gron globalnych liderów. Dlatego z jednej strony konsekwentnie inwestujemy duże środki, zarówno krajowe, jak unijne, w badania i innowacje, a z drugiej poprawiamy otoczenie legislacyjne dla innowatorów.