Kwestia aborcji, której dotąd PiS panicznie bał się dotknąć, nabrała w ostatnich dniach dużego przyspieszenia. Wiele wskazuje na to, że w ciągu kilku miesięcy z obowiązujących obecnie przepisów zniknie przesłanka pozwalająca na jej wykonanie w przypadku podejrzenia, że dziecko urodzi się ciężko chore lub upośledzone. Kilka dni temu – o czym pisaliśmy już w „Rzeczpospolitej" – grupa posłów zwróciła się w tej sprawie do Trybunału Konstytucyjnego. Ich zdaniem tzw. eugeniczna przesłanka terminacji ciąży jest niezgodna z konstytucją. Z argumentacją tą zgadza się wielu konstytucjonalistów i jest wielce prawdopodobne, że zgodzi się z nią także TK.
Kiedy tuż przed wakacjami pojawiły się pierwsze informacje o takim wniosku, a obrońcy życia nie zbierali jeszcze podpisów pod obywatelskim projektem ustawy w tej sprawie, można było domniemywać, że PiS zabiera się do tego tematu, by z jednej strony zatrzeć złe wrażenia po tym, jak jesienią zeszłego roku odrzuciło – również obywatelski – projekt całkowicie zabraniający aborcji, a z drugiej zależy mu na tym, by temat wyciągnąć z parlamentu i uniknąć w nim burzliwej debaty.
Ale temat przycichł. Oficjalnie na przeszkodzie stanęły wakacje, potem prezydenckie weta do ustaw sądowych. W międzyczasie fundacja Kai Godek przy dużym poparciu biskupów zaczęła zbierać podpisy pod obywatelskim projektem #ZatrzymajAborcję, który ma zaostrzyć przepisy. Inny komitet zebrał z kolei podpisy pod projektem liberalizującym prawo. I nagle w zamieszaniu wokół rekonstrukcji rządu, gdy rozmowy z prezydentem w sprawie ustaw sądowniczych utknęły w martwym punkcie, w PiS nastąpiło przebudzenie. Leżący w szufladzie wniosek do Trybunału Konstytucyjnego odkurzono i złożono. A TK błyskawicznie zdecydował, że sprawa zostanie rozpoznana w pełnym składzie. Przewodniczył mu będzie wiceprezes TK sędzia Mariusz Muszyński, a sprawozdawcą będzie prezes TK Julia Przyłębska. I choć oficjalnie nikt tego nie mówi, można się domyślać, że orzeczenie będzie gotowe w ciągu kilku miesięcy.
Skąd ten nagły pośpiech?
Wydaje się, że kierownictwo partii doszło do wniosku, iż burzliwa debata w Sejmie jest nieopłacalna, bo kolejny raz może się zakończyć ulicznymi protestami. A tych PiS jednak się boi. Z kolei przeciąganie sprawy w czasie, wielomiesięczne prace w sejmowych komisjach mogą spowodować, że temat aborcji zdominuje zbliżające się wybory samorządowe, europejskie, przede wszystkim zaś parlamentarne. Nietrudno sobie bowiem wyobrazić pikiety obrońców życia przed poselskimi biurami. W PiS zwyciężył pomysł, by załatwić temat cudzymi rękoma. I to jak najszybciej. Zawsze przecież będzie można powiedzieć: „To nie my, to oni".