Rzeczpospolita: Często cytuje pan Jacka Kuronia: „Nie palmy komitetów, zakładajmy własne". To oznacza, że w przyszłości będzie komitet Roberta Biedronia?
Robert Biedroń, prezydent Słupska: Raczej wskazuję, że zamiast krytykować i koncentrować się na złych emocjach, lepiej pokazywać alternatywę. Pokazywać, że są inne rozwiązania dla tego, co się w Polsce dzieje. Że my, prodemokratyczni obywatele, mamy swój pomysł. Słucham dziś tych polityków, którzy okładając się nawzajem, prowadzą wojnę polsko-polską i mam wrażenie, że oni nie koncentrują się na przyszłości, na pokazywaniu alternatywy dla Polski. Właśnie przez takie działanie stwarza się pole do popisu dla populistów, daje się im prawo do zawłaszczania pojęć takich jak przyszłość, patriotyzm, wspólnota, polskość. Zabranie im tego prawa, pokazanie, że jest alternatywa, to klucz do wygrania z PiS.
Czyli potrzebny jest ruch społeczny o takim właśnie charakterze? W tym kontekście cały czas pada pytanie o pana przyszłość polityczną.
Moja przyszłość polityczna jest wtórna wobec przyszłości politycznej Polski. Wobec prawdziwej tęsknoty za autentycznymi wartościami w polityce, z którymi moja osoba pewnie jest kojarzona. To, czy będzie to Biedroń czy inna osoba, jest wtórne. Ważniejsze, i to pokazał też niedawny sondaż „Rzeczpospolitej", że jest dziś potrzeba reprezentacji wartości, które nie są reprezentowane: otwartości, życzliwości, progresywności, nowoczesności, tolerancji. Oczywiście, łechce, że jestem w tych sondażach, bo po raz pierwszy od czasów Aleksandra Kwaśniewskiego polityk centrolewicowy jest w takiej sytuacji.
W badaniu IBRiS dla „Rzeczpospolitej" wyszło, że gdyby wystartował pan w wyborach prezydenckich, otrzymałby pan 16 proc. głosów. Mówi pan, że to wtórne, ale ludzie ewidentnie personifikują te wartości w panu właśnie. I to chyba nie jest tak, że pan nie myśli o tym, co dalej z tym kapitałem zrobić.