Na nic zdadzą się buńczuczne zapowiedzi Kijowskiego z nagrania, które obiegło internet po sobotnim Marszu Wolności. Przewodniczący mówi w nim, że liderzy partii opozycyjnych ciągle się kłócą o to, czyje jest na wierzchu. – Dosyć tego. Przestałem być miły – grozi.
Sytuacja Kijowskiego – nawiązując do jego tłumaczeń po ujawnieniu przez „Rzeczpospolitą" tzw. afery fakturowej – staje się dla niego niezręczna. Z jednej strony formalnie nadal jest szefem KOD, a z drugiej – przestaje mieć na cokolwiek wpływ, a organizacją rządzi jego kontrkandydat w wyborach i jego stronnicy, którzy mają większość głosów w zarządzie stowarzyszenia.
To dlatego doszło do przegłosowania uchwały zarządu, na mocy której to Krzysztof Łoziński (członek zarządu KOD) mógł reprezentować organizację, przemawiając w sobotę ze sceny. Kijowski nie dostał nawet pozwolenia wejścia na podest. Tłum entuzjastycznie reagował podczas przemówienia Łozińskiego, który straszył zmianą konstytucji przez obóz władzy i dyktatorskimi rządami.
Marginalizowanie Kijowskiego podczas marszu było tak widoczne, że jego bliski współpracownik Piotr Wieczorek stwierdził, że „KOD-u już nie ma". Zaproponował też powołanie nowego ruchu „Stop dewastacji Polski".
Jego zdaniem za „wygaszanie" lidera odpowiada dwóch członków zarządu: Jarosław Marciniak i Radomir Szumełda. Wieczorek sugeruje też, że podczas wyborów w komitecie (27–28 maja) nie zostanie wybrany nowy zarząd, tylko Sąd Koleżeński i Komisja Rewizyjna, które pomogą pozbyć się Kijowskiego i jego ludzi z organizacji.