W Polsce limuzyna za 2,5 mln zł, poza granicami prywatna taxi – „Rzeczpospolita" ujawnia, jak naprawdę wygląda ochrona najważniejszych osób w państwie poza granicami kraju.
W pierwszą po wyborach podróż zagraniczną Andrzej Duda wybrał się do Wielkiej Brytanii. W dniach 14–15 września 2015 r. uczestniczył w obchodach 75. rocznicy bitwy o Anglię. Spotkał się z Polonią, weteranami II wojny oraz z ówczesnym premierem Davidem Cameronem.
Na filmach i zdjęciach z wizyty rzuca się w oczy niebieskosrebrne BMW 7, którym poruszał się po Londynie prezydent. Limuzyna nie jest jednak własnością BOR. Nie należy też do brytyjskiego Security Service, choć na jednym ze zdjęć widać za prezydenckim autem czarnego Land Rovera – to samochód ochronny brytyjskiej policji.
Rozwiązaniem zagadki jest naklejony na szybie z przodu i z tyłu okrągły znaczek – to licencja PHV (Private Hire Vehicle). Mówiąc wprost: to prywatna taksówka, jakich tysiące jeżdżą po Londynie. W Anglii nazywa się je minicabs – są tańsze niż słynne czarne taksówki, zasady ich wynajmu przypominają Ubera (prywatna osoba mająca auto świadczy usługi transportowe). Licencję na wynajem prywatnej taksówki wydaje zarządca transportu miejskiego. Wymogi nie są wysokie: znajomość miasta, dobry stan zdrowia kierowcy, niekaralność i pozytywny test techniczny auta. Co ważne, nikt poza właścicielem auta, który dostał licencję, nie może go prowadzić. Dwudniowy wynajem to koszt 300–400 funtów.
– Byłem w tłumie, który witał prezydenta pod katedrą św. Pawła. Zdębieliśmy, widząc, że przyjechał prywatną taksówką, jakie my wynajmujemy, by wrócić z imprezy. Było mi wstyd – mówi nam Polak mieszkający w Londynie.