Gabriel nie ma długiej brody, nie obnosi się ze swoją religijnością. Kiedy pytam, czy zna jakiegoś radykalnego muzułmanina, odpowiada: – Tak. Ja nim jestem.
Ma 42 lata, żonę, troje synów i własną firmę – zajmuje się doradztwem i inwestycjami. W muzułmańskiej wspólnocie jest znany z uczynności i niesienia pomocy, kiedy tylko ktoś jej potrzebuje, choć unika rozgłosu. Spotykamy się w jednym z warszawskich parków, sam na sam. Podaje mi rękę na przywitanie, nie unika kontaktu wzrokowego (znamy się od trzech lat). Niejeden muzułmanin potępiłby jego liberalny stosunek do kontaktów z kobietami.
Gabriel jest jak zawsze: bardzo serdeczny i radosny. Bo uśmiech to sunna, czyli naśladowanie samego Proroka.
Gdzie jest zatem ów radykalizm? Gabriel: – Mój radykalizm to chodzenie po linie z zamkniętymi oczami. Wymaga dokonywania działań, które często leżą poza moimi wyborami. Religia jest ważniejsza dla mnie niż jakikolwiek system świecki. Jeśli wymaga ode mnie wojny, to idę na wojnę. Wojnę z przekonaniami, wierzeniami i, jeśli trzeba, z ludźmi.
To trudna droga. – Kiedy chcesz działać radykalnie, to świat boi się głównie tego, że pokazujesz mu, iż odszedł od Boga – przekonuje Gabriel. – A wtedy w opozycji do siebie masz nie tylko polityków. Nie tylko rodaków. Ale także często swoich bliskich. Fundamentalista ma braci tylko wśród takich jak on. Jednakże nie masz wyboru. Jesteś wierny tylko Bogu.