Na przykład obsadzanie większości spektakli tą samą kilkunastoosobową grupą aktorów. W efekcie mamy sytuację, że kiedy z 48-osobowego zespołu aktorskiego odchodzą cztery osoby, to nie ma co grać. Wyjeżdża „Wycinka" na festiwal i teatr właściwie stoi. To też chcę zmienić. To był jeden z moich podstawowych postulatów. Potrzebna jest inna polityka kadrowa, by teatr, mając trzy sceny, mógł grać na nich bezkolizyjnie.
Zarzucano panu, że zdjął pan z repertuaru aż siedem tytułów.
Rzecz dotyczy sztuk, które od dawna nie były grane. To była propozycja dyskutowana już w kwietniu 2016 roku, czyli za poprzedniej dyrekcji z udziałem specjalistów od marketingu i koordynacji pracy artystycznej. Zresztą wtedy w grę wchodziło więcej tytułów. Ja się tylko do tej propozycji przychyliłem, uznając słuszność argumentacji specjalistów.
Co pana najbardziej zabolało, a może zaskoczyło w reakcji oponentów? Wielokrotnie przywoływano bardzo emocjonalny głos Mai Komorowskiej?
Zrobiło mi się przykro. Pani Maja miała z pewnością szlachetne intencje, ale nie do końca znała okoliczności, aspekty i niuanse tego, co się dzieje w teatrze. I tak jak inni została wmanewrowana w pewną narrację. Ten ostracyzm i nienawiść wobec mojej osoby w różnych społecznościowych portalach zaskoczyły nie tylko mnie.
Wchodząc do Teatru Polskiego, miał pan wrażenie, że teren jest zaminowany?
Proszę przypomnieć sobie powitanie mnie na dworcu Wrocław Główny. Nie oczekiwałem delegacji z kwiatami i chlebem i solą. Ale można było sobie darować tę grupę aktywistów, która postanowiła mi wręczyć – oczywiście w świetle kamer – bilet powrotny do Warszawy. I potem tak było na każdym kroku. Krzysztof Mieszkowski odgrażał się, że jak nie przedłużą mu dyrekcji, odejdzie z nim cały zespół. Tymczasem nie porwał za sobą tłumów. Przyjęto inną taktykę. Najwięksi krzykacze pozostali i teren rzeczywiście został zaminowany. Ci z zespołu, którzy przyjęli mnie z nadzieją na dobrą współpracę, bo chcą normalnie pracować, czuli się zastraszani. Ten rozmiar nienawiści zaskoczył nie tylko mnie, ale miejscowe władze, ogromną część koleżanek i kolegów z całej Polski. Nie wiedzieli, jak na to zareagować. Pozostali bierni z lęku i obawy. Jeśli ktoś postanowił wystąpić w mojej obronie, natychmiast był atakowany i niszczony. Dlatego tak późno podałem nazwiska Janusza Wiśniewskiego czy Bartka Wyszomirskiego jako reżyserów premier pierwszego sezonu. Momentalnie się na nich rzucono i próbowano odwieść od współpracy ze mną.
Aktorzy wciąż wychodzą do ukłonów z zaklejonymi ustami?
Większość spektakli, w których zaklejali sobie usta, jest odwoływana z powodu zwolnień lekarskich aktorów. Trudno zatem stwierdzić, czy ich postawa uległa zmianie, czy nie. Zaklejanie ust w trakcie ukłonów, które są integralną częścią spektaklu, jest demonstrowaniem prywatnych poglądów w trakcie wykonywania obowiązków służbowych, a aktorzy nie są zwolnieni z przestrzegania kodeksu pracy.
Nadal nie znamy pełnego repertuaru na cały sezon.
Gdybyśmy tę rozmowę prowadzili na żywo, jeszcze nie dokończyłby pan nagrania, a już moi oponenci zaczęliby wykrzykiwać, że to, co robię, jest bez sensu, że prowadzę teatr do upadku i należy mnie natychmiast zwolnić. Cokolwiek by to było. Oni powtarzają jak mantrę, że wszystko, co robię, jest złe, przeciwko kulturze, przeciw Wrocławiowi. Dlatego podaję informacje o kolejnych pozycjach repertuarowych tuż przed rozpoczęciem prób. Mogę jednak zapewnić, że do końca sezonu w Teatrze Polskim pojawi się co najmniej pięć nowych tytułów.
I ciągle pan chce walczyć?
Walczyć nie, po prostu pracować. W powszechnej opinii oceniać pracę i linię artystyczną dyrektora teatru można po trzech sezonach. Mnie niektórzy postanowili wystawić laurkę jeszcze przed rozpoczęciem pracy, torpedując wszelkie późniejsze działania. Ja traktuję ten konkurs i ten teatr jako bardzo poważne zobowiązanie wobec mieszkańców Wrocławia i Dolnego Śląska, do których chciałbym wyjść ze znacznie szerszą ofertą artystyczną niż dotychczas, wobec zespołu, którym kieruję, i władz, które obdarzyły mnie zaufaniem. Jestem nastawiony na ciężką pracę, która musi przynieść efekty. Mówi się o sukcesach artystycznych poprzedniej dyrekcji, ale nie wspomina, że ta placówka finansowo została doprowadzona na skraj bankructwa. I za chwilę trzeba by ją było po prostu zamknąć. Pierwszym moim posunięciem było uporządkowanie spraw finansowych. Dzięki wielomiesięcznym negocjacjom i dobrej woli organizatorów udało mi się wyjść na prostą.
Mówi pan, że uzdrowił sytuację finansową, ale pańscy oponenci przypominają, że przed laty nie sprawdził się pan jako skarbnik ZASP.
Najbardziej moich oponentów boli, iż okazało się, że jedyną moją winą było niedopilnowanie księgowego. Bardzo chcieli mnie obsadzić w innej roli. A czasy prezesury Kazimierza Kaczora i mojego skarbnikowania to remont Domu Aktora w Skolimowie, zakup dodatkowego terenu, budowa ogrodzenia z „łatą" antypowodziową (więc od kilkunastu lat teren Skolimowa nie jest zalewany wiosennymi roztopami), remont zamku w niedalekich od Wrocławia Domanicach, w którym miało powstać Europejskie Centrum Kultury, remont stropów w budynku ZASP przy Alejach Ujazdowskich itd.
Postanowił pan przeprowadzić audyt w Teatrze Polskim.
Nie przekazano mi teatru żadnym protokołem zdawczo-odbiorczym. Audyt był zatem konieczny, bo chciałem jasno pokazać, w jakiej sytuacji jest Teatr Polski. I jeśli w poprzednich latach były jakieś nieprawidłowości, to trzeba je nazwać i wskazać ich przyczyny. Krzysztof Mieszkowski nie realizował wniosków pokontrolnych audytów przeprowadzanych przez urząd marszałkowski.
A jak przyjął pan pomysł powołania dyrektora artystycznego, a właściwie zastępcy do spraw artystycznych? Strajkująca część zespołu sugerowała, że mógłby nim być Piotr Rudzki.
Zastępca dyrektora do spraw artystycznych musi cieszyć się pełnym zaufaniem dyrektora naczelnego, bo naczelny odpowiada za wizję artystycznego, powinien ją podzielać i pomagać w realizacji. Piotr Rudzki, mianowany kierownikiem literackim przez pana Mieszkowskiego, był moim głównym oponentem w zespole i nigdy tego nie ukrywał. Nie chciał pogodzić się z faktem, że zostałem dyrektorem, i działał przeciwko mnie, czując się całkowicie bezkarnym i nieusuwalnym. Myślę, że jego działania kwalifikowały się do jednoznacznej reakcji z mojej strony.
A w ogóle zgodzi się pan na mianowanie zastępcy do spraw artystycznych?
Sprawa nie jest taka prosta. Powołując zastępcę do spraw artystycznych w chwili obecnej, pozostawałbym w sprzeczności z moją deklaracją konkursową. Organizator w aplikacji konkursowej postawił jasno sformułowane pytanie: czy będę powoływał zastępcę dyrektora do spraw artystycznych czy nie? Odpowiedziałem, że nie będę powoływał nikogo na takie stanowisko. Między innymi na tej podstawie zostałem rekomendowany na stanowisko dyrektora i następnie moja kandydatura została przegłosowana. Do tego jeszcze są konkretne zapisy w ustawie i statucie teatru określające zasady obsadzania tego stanowiska.
Przed rozmową z panem zadzwoniłem do kilku uznanych reżyserów różnych pokoleń z pytaniem, czy wyreżyserowaliby coś u pana. Okazuje się, że spora część nie odrzucała możliwości współpracy. Tylko niech pan najpierw przetrwa pierwszy sezon – powiedzieli.
Mam podobne deklaracje. Więc, jak pan widzi, jest o co się starać.
Dlaczego więc w lutym niczego nie gracie na dużej scenie, na małej głównie stare farsy, a na Świebodzkim dominuje Wrocławski Teatr Pantomimy.
Z różnych względów: finansowych, administracyjnych i kadrowych, związanych między innymi z licznymi zwolnieniami lekarskimi aktorów. Jesteśmy w trakcie budowania nowego repertuaru. Był nawet taki pomysł, aby zamknąć wszystkie sceny, nie narażać publiczności na zgaduj-zgadulę: będzie dzisiaj spektakl czy nie? Przyjeżdżają widzowie z odległych miast i nie możemy sobie pozwolić na utratę zaufania. W rezultacie zamknięta jest scena główna, na którą wchodzi z próbami Janusz Wiśniewski. Na Scenie Kameralnej gramy stare farsy, bo nowych nie ma. Premiera nowej komedii na początku marca. A na Świebodzki w drugiej połowie lutego zapraszamy dzieci z rodzicami.
A co by pan chętnie wystawił na koniec sezonu?
Jest utwór Artura Rimbauda, którego tytuł idealnie pasowałby do obecnej sytuacji w Teatrze Polskim. To „Sezon w piekle". Ale z drugiej strony, przypominają mi się słowa jednego z przebojów Budki Suflera: „A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój"...
—rozmawiał Jan Bończa-Szabłowski
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95