Rz: Pani reforma nie cieszy się poparciem. Zbierane są podpisy pod wnioskiem o referendum. Nie obawia się pani jego wyniku?
Anna Zalewska: W 2013 r. pojawił się wniosek o referendum podpisany przez ponad milion osób w sprawie sześciolatków. Podnoszono wówczas także kwestię likwidacji gimnazjów i historii. Wtedy głosowałam za referendum, ale się nie odbyło. Tydzień po tym, jak zostałam ministrem, przystąpiłam do uwalniania rodziców od trosk. Jedną z nich było zniesienie obowiązku rozpoczęcia nauki w szkole dla dzieci sześcioletnich. Po wprowadzeniu zmian okazało się, że około 80 proc. rodziców zdecydowało, że ich dziecko pójdzie do szkoły w wieku siedmiu, a nie sześciu lat. Nie było też zwolnień nauczycieli – a tak wtedy niektórzy głośno protestowali. Wręcz przybyło miejsc pracy.
A teraz będzie głosować pani za referendum?
Realizujemy program, na który głosowali wyborcy w wyborach, przedyskutowany podczas kampanii wyborczej. Gimnazjum doprowadziło do zdyskwalifikowania liceum ogólnokształcącego i szkolnictwa zawodowego. 27 czerwca 2016 r. przedstawiłam założenia reformy. Być może wtedy był moment na zbieranie podpisów pod referendum. W tej chwili cały system, łącznie z kwestiami finansowymi, jest przestawiony na nowe tory. Za półtora miesiąca, do końca marca, w każdej gminie zostanie podjęta uchwała o nowej sieci szkół. To skomplikowany system.
Czyli, wracając do pytania, jeśli obywatele zbiorą 500 tys. podpisów, będzie pani głosować przeciwko referendum?