Taki ruch wzmocniłby Putina, a osłabił Polskę. Każdy głos bijący na alarm jest więc dla nas korzystny. Tym bardziej że sankcje szkodzą Rosji, a nie wpływają na państwa zachodnie. Trzeba je tylko utrzymać przez kolejne lata, by prowadzenie rozbójniczej polityki naprawdę Moskwę zabolało.
W Stanach Zjednoczonych trwa debata na temat manipulowania wyborami prezydenckimi przez Rosję. Szef CIA potwierdza, że do tego doszło, czterech senatorów – po dwóch z Partii Demokratycznej i Republikańskiej, w tym John McCain – wzywa Trumpa do zaniechania wszelkich ruchów wobec Rosji do pełnego wyjaśnienia tej sprawy. Niepokój wzbudził też Rex Tillerson jako przyszły sekretarz stanu, bo szef koncernu ExxonMobil to znajomy Putina. Jego firma zastosowała się wprawdzie do sankcji, zamrażając wiele aktywności w Rosji, ale sam Tillerson wypowiadał się przeciwko ich nałożeniu.
Sankcje są sztandarowym przykładem solidarności państw demokratycznych wobec dyktatury. Przyłączyły się do nich także państwa niebędące członkami NATO czy UE – Japonia, Australia, Nowa Zelandia.
Taką jedność widziano dotąd tylko w odniesieniu do Iranu, Korei Północnej, a wcześniej Libii czy Iraku. Dlatego Putin szuka sposobu na jej rozbicie i namawia poszczególne kraje do wycofania się z sankcji – Włochy, Francję, Japonię, Węgry. Na razie bez skutku. Ewentualne zniesienie czy choćby ograniczenie restrykcji przez USA byłoby wielką wiktorią Putina i faktycznym końcem presji wywieranej na Rosję, by wycofała się z Ukrainy. W konsekwencji wręcz końcem prozachodniej Ukrainy. Stawka dla Polski jest więc naprawdę wysoka.
Sankcje znakomicie skorelowały się ze spadkiem cen ropy na światowych rynkach i dewaluacją rubla. Te trzy czynniki są zabójcze dla budżetu i przyszłości rosyjskiej gospodarki. Ropa nie wróci do dawnego poziomu cen, nie ma też oznak, by rubel miał się odbić, jedyna niewiadoma to sankcje.