AliExpress, platforma detaliczna należąca do Alibaby, największej na świecie firmy e-commerce, jest już trzecim pod względem popularności handlowym serwisem internetowym w naszym kraju. Lepszy wynik mają tylko Allegro i Ceneo. Taki wynik pokazuje, że choć Polacy nie należą do wielkich zwolenników e-zakupów za granicą, to jednak niskie ceny potrafią ich przyciągnąć nawet do Chin.
– Te zwyżki nie wynikają z jakiejś kampanii reklamowej kierowanej do polskiego klienta. Interesujące jest zatem, co by się wydarzyło, gdyby Aliexpress postanowił poważnie powalczyć o polski rynek – zastanawia się Marek Molicki, ekspert Gemiusa, firmy badającej ruch w internecie.
No name górą
Na Aliexpress nikt nie szuka znanych marek. Produkty mają być po prostu tanie, a wśród ponad 100 mln ofert można znaleźć wszystko. Zegarki i biżuteria po kilka dolarów czy smartfony za 80 dol., do tego masa ubrań nawet po kilka dolarów.
Ponieważ Polacy jako główny powód korzystania z zagranicznych e-zakupów podają niższe ceny, w takim środowisku czują się doskonale. I to mimo czekania nawet kilka tygodni na dostawę do Polski i ryzyka doliczenia do ceny cła. Ryzyka niewielkiego, bo małe przesyłki z Chin, często w formie listu, bywają clone dość rzadko.
– Rosnącej popularności chińskich platform e-commerce w Polsce nie rozpatrywałabym w kategorii zagrożenia dla rodzimych e-sklepów, ale jako czynnik pobudzający polski rynek – mówi Patrycja Sass-Staniszewska, prezes Izby Gospodarki Elektronicznej. – O rynku internetowym oraz gospodarce cyfrowej należy myśleć transgranicznie. Warto, by polscy przedsiębiorcy też zabiegali o klienta poza granicami kraju – dodaje.