Emmanuel Macron na ten dzień czekał od maja. Bez nowego rządu w Berlinie nie ma przecież mowy o wprowadzeniu w życie jego planu „odnowy Europy”, w tym powołaniu osobnego budżetu dla strefy euro oraz parlamentu i ministra finansów.
– Prezydent w gronie współpracowników miał powiedzieć, że jeśli w koalicji rządowej będą liberałowie z FDP, jest martwy. Tak przynajmniej ożył. Ale umowa koalicyjna jest dla Macrona niemiłym zaskoczeniem – mówi „Rz” Yves Bertoncini, dyrektor prestiżowego paryskiego Instytutu Jacques’a Delorsa.
Co prawda 177-stronicowa umowa rozpoczyna się od apelu o budowę silnej Europy oraz ożywienia partnerstwa z Francją, ale zaraz po tym jest osobny paragraf o strategicznym znaczeniu stosunków z naszym krajem. Niespodziewanie Polska Jarosława Kaczyńskiego, od przeszło dwóch lat stale krytykowana przez Paryż i inne zachodnie stolice, znalazła się na równi z Francją Macrona, który lansuje się jako odnowiciel integracji. Co więcej, w dokumencie ani razu nie zostały wymienione ani Włochy, ani Hiszpania, z którymi François Hollande próbował budować dyrektoriat „wielkiej czwórki” Unii.
– Szok wśród francuskich dyplomatów jest tak duży, że pocieszają się, że Polsce poświęcono w umowie koalicyjnej mniej linijek niż Francji i że paragraf o Francji jest przed paragrafem o Polsce – mówi Bertoncini.
Jednak taki układ, który zapewne został wpisany na żądanie Angeli Merkel w zamian za oddanie SPD kluczowych ministerstw Finansów i Spraw Zagranicznych, oznacza, że Paryż musi zapomnieć o budowie „małej Unii” wokół strefy euro: Berlin zadba, aby wszystkie znaczące projekty były budowane w ramach Wspólnoty 27 krajów.