W piątek wieczorem wiceminister Marek Magierowski wezwał w trybie pilnym do MSZ chargé d’affaires Francji Sylvaina Guiaugué. Miał mu przekazać oburzenie polskich władz z powodu deklaracji kilka godzin wcześniej francuskiego prezydenta pod adresem naszego kraju.
Ale jak dowiaduje się „Rz”, spotkanie przebiegało we „wstrzemięźliwej, wręcz dobrej atmosferze”, zaś deklaracja polskich dyplomatów „była proporcjonalna do skali konfliktu”. Przed spotkaniem nie zostały powiadomione media. W Paryżu uznaje się to wszystko za sygnał, że nasz kraj chce utrzymać kanały komunikacji z Francuzami, możliwość dialogu. Szuka sposobów na wyjście z izolacji.
Głosowanie przesądzone
Bo też stawka dla naszego kraju jest bardzo duża. Żaden kraj Unii nie wysyła tylu pracowników delegowanych co Polska, najwięcej do Niemiec i potem Francji. Jednak w trakcie objazdu Europy Środkowej, w którym zabrakło Polski i Węgier, Emmanuel Macron zdobył poparcie Czech, Słowacji i Bułgarii dla zmiany kontrowersyjnej dyrektywy, zaś Rumuni zapowiedzieli, że są gotowi w tej sprawie na kompromis.
To w praktyce przesądza o przegłosowaniu forsowanej przez Francuzów reformy w Radzie UE na przełomie września i października. Potrzeba do tego głosów 55 proc. krajów członkowskich zamieszkałych przez 65 proc. ludności Wspólnoty.
Macron chce, aby czas delegowania pracowników został skrócony z 36 do 12 miesięcy oraz aby zostali objęci całością świadczeń socjalnych obowiązujących w danym kraju i płacili tu podatki. Na razie muszą zasadniczo jedynie otrzymywać pensję minimalną obowiązująca w danym kraju.