Polska deklaruje, że jej ostatecznym celem jest przystąpienie do Wspólnot Europejskich, a Wspólnoty Europejskie przyjmują to do wiadomości – to było maksimum tego, co udało się wpisać do traktatu stowarzyszeniowego, jaki w grudniu 1991 roku Warszawa zawarła z Brukselą. Cena była wysoka: otwarcie polskiego rynku na zachodnie firmy w chwili, gdy nasi przedsiębiorcy dopiero stawiali pierwsze kroki.
Ale i tak skromną deklarację można porównać do włożenia przez Polskę nogi w drzwi, które prowadziły do Unii. Wcześniej w szczególności Francja, najbardziej wpływowy w tamtym czasie kraj UE, nie widziała państw bloku wschodniego we Wspólnocie. Dla Francois Mitterranda wystarczająco trudną do przełknięcia pigułką było pogodzenie się ze zjednoczeniem Niemiec. Aby upewnić się, że Berlin nie zacznie budować własnego imperium w Europie Środkowej, francuski prezydent narzucił Niemcom przyjęcie euro. Ale pomysłu na to, aby Polska i jej sąsiedzi nie ciążyli gospodarczo (a może i politycznie) ku Republice Federalnej – nie miał.