W słoneczne marcowe popołudnie w Alpach Julijskich bywa pięknie, a gdy do widoków gór dodać kilkanaście tysięcy widzów i ładny konkurs lotów na wielkiej skoczni – jest co oglądać. Główne wzruszenia zapewnił w piątek w Planicy publiczności Peter Prevc, jeden z wielkiej rodziny skokowej, odchodzący ze sportu, jak się okazało po mistrzowsku, w chwili, gdy wciąż jest wielki.
Słoweński skoczek jako jedyny dwa razy skoczył powyżej 230 metrów, wygrał pierwszy konkurs indywidualny finału PŚ i dał uszczęśliwionym rodakom nadzieję, że w niedzielę, przy pewnym uśmiechu losu, może do długiej listy trofeów dołożyć mały kryształ dla najlepszego w lotach. Traci do lidera tej klasyfikacji Stefana Krafta 34 punkty, ale ma też tylko 13 punktów przewagi nad drugim Austriakiem – Huberem.
Do takich emocji doszło przede wszystkim dlatego, że Kraft latał w piątek nieco gorzej, niż się spodziewano, był siódmy, zatem ścigająca go trójka (do Prevca i Hubera dochodzi jeszcze Timi Zajc) odrobiła część strat. Ci sami skoczkowie walczą też w miniturnieju Planica (do klasyfikacji liczone są wszystkie punktowane serie finału, także kwalifikacje i konkurs drużynowy), stąd siódemka w nazwie. W klasyfikacji turniejowej po trzech lotach prowadzi Huber przed Zajcem i Prevcem, ta rywalizacja też trwać będzie do niedzieli, może nawet do ostatniej próby.
Polacy podczas pierwszego konkursu w Planicy nie latali porywająco. Daleko lądowali jedynie Aleksander Zniszczoł w serii próbnej (222 m) i w pierwszej serii konkursowej (221,5) oraz Kamil Stoch w finale konkursu (218,5). Reszta była dość przeciętna, stąd miejsca Polaków wielkich emocji nie wzbudziły: 11. Stoch (trzeci raz w tym sezonie), 14. Zniszczoł, 23. Piotr Żyła i 32. Dawid Kubacki.